niedziela, 14 stycznia 2018

Najsłynniejsza szczotka do włosów - Tangle Teezer


Hej  !!!!

    Dzisiejszym tematem rozważań....eee może nie tak poważnie ;-) Dzisiaj wezmę na tapetę hit wszech czasów (sądząc po ilości pozytywnych komentarzy) czyli osławioną szczotkę do włosów Tangle Teezer rodem z Wielkiej Brytanii ;-) ;-)  
Czekałam, czekałam, aż się doczekałam. Szał na te szczotki trwa już parę dobrych lat. Ale początkowa cena wbijała mnie w fotel. Fakt ceny były różne, nawet wpadły mi w oko takie powyżej 60zł. No nie wiem, ale jeszcze nie upadłam na głowę żeby za kawałek plastiku typu szczotka tyle zapłacić. 
Minął długi, długi czas ;-)  i  w końcu trafiłam na satysfakcjonującą mnie cenę.  Od razu też muszę zaznaczyć, że szczotkę mam już długo, bo ponad 2 lata. Ale dlaczego piszę o niej dopiero teraz? Ponieważ ciągle czytam lub słyszę o niej same superlatywy, a mam zgoła zupełnie inne zdanie. Ba, nawet wciąż szukam dla niej zastosowanie, co też o czymś świadczy ;-) ;-) Ale do rzeczy...




      Szczotka którą widać powyżej to model Salon Elite wersja Purple Crush. Wybrałam taką kierując się tylko ceną.  Wersji jest na prawdę dużo zarówno kolorystycznych, jak i tych pod względem kształtu. Ta opracowana przez specjalistów w dziedzinie fryzjerstwa szczotka miała stać się rozwiązaniem problemu trudno rozczesujących się włosów.  Tak przynajmniej mówił opis wybranego przeze mnie przedmiotu. 




     Szczotka od początku wydawała mi się dobrym konceptem. Bardzo duża ilość różnej długości ząbków powinna ułatwić rozczesanie włosów w sposób szybki i bezbolesny. A ich rozstawienie powinno ułatwić tą czynność, gdy mamy np. mokre włosy.  Napisałam "powinno", bo w moim przypadku to jest czysta teoria. U mnie ta szczotka nie robi kompletnie nic z tych rzeczy ;-( Moje włosy są średniej grubości. Łatwo się puszą i często plączą. Wystarczy odrobina wilgoci lub wiatru i mamy na głowie szopę gotową. Szczotka TT w przypadku takich włosów zupełnie się nie sprawdza. Rozplątanie TT takich włosów nie jest możliwe bez ich wyrwania. A jeśli włosy są mokre to jest to już zupełna abstrakcja.




     Producent zachwala również ergonomiczny kształt idealnie dopasowujący się do dłoni, dzięki czemu nie wyślizguje się ona podczas czesania. Tutaj również nie mogę się z tym zgodzić. Ok, wszystko jest dobrze jeżeli włosy są rozczesane, bez kołtunów. Jeśli tylko natrafiam na jakąś plątaninę to szczotka wypada, wyślizguje się z dłoni. Nie wyobrażam sobie też szczotkowania TT włosów dziecka. Na pewno nie jest to dla niego przyjemne.
Dodatkowo kształt ma spowodować, że włosy rozczesuje się od nasady aż po końce. To też ma wpływ na rozczesywanie włosów. U mnie natomiast spowodowało szybsze przetłuszczanie się włosów. Mam wrażenie, że szczotka szybciej rozprowadza sebum właśnie od nasady po końce. Nawet po kilku godzinach od umycia głowy mam wrażenie że włosy znowu są tłuste i to nie wygląda dobrze. A przy najmniej ja nie za dobrze się z nimi czuję. W przypadku innych szczotek czy grzebieni taka sytuacja nigdy nie miała miejsca. Więc dlatego obwiniam za to szczotkę TT. 




     Szczotka szczególnie jest polecana dla osób o długich włosach, kręconych lub przedłużanych oraz dla dzieci. Moim zdaniem ważniejszy jest dobór ze względu na typ włosów lub ich grubość, a nie ze względu na ich długość.  Myślę, że bardziej sprawdzi się u osób z gęstymi i grubymi, gładkimi włosami. Dla nich szczególnie ta szczotka może być przydatna.
Ale żeby nie było tak całkiem pesymistycznie ;-) ;-)  Mam ją już od ponad 2 lat, więc to też świadczy o tym, że znalazłam dla niej jakieś zastosowania pomimo wcześniejszych nieudanych prób.

     Mój sposób na tą szczotkę początkowo to ... oddanie jej mojemu zwierzakowi ;-) Mój psiak bardzo, ale to bardzo nie lubił szczotkowania. Jednak do czasu. Po pierwszym wyczesaniu szkutów TT ;-) to stało się jego ulubionym zajęciem. Dodatkowo szczotka świetnie wyczesuje futro  z martwych włosków, których jest po prostu mnóstwo. Właściciele Labradorów i innych psów które zrzucają futro co jakiś czas wiedzą o czym mówię. Szczotkowanie przynajmniej raz w tygodniu zredukowała prawie całkowicie konieczność odkurzania co chwila walających się nawet po jednym dniu po podłodze kłaków, a i psiak miał z tego frajdę. Dla psa taka szczotka jest idealna.

     Czas mijał a ja już niestety nie miałam psa ;-( więc robiąc porządki z psimi rzeczami znowu szczotka trafiła w moje ręce. Odkurzyłam ją i wyczyściłam, ale nie chciałam jej oddawać  z resztą rzeczy. Pewnego razu sięgnęłam po nią po nałożeniu maski na włosy chcąc przeczesać jeszcze dodatkowo włosy. I tu zapaliła mi się lampka. Cała czynność okazała się bardzo przyjemna. Maska w kilku ruchach rozprowadziła się dzięki szczotce TT błyskawicznie. Dodatkowo kształt i przyleganie szczotki do głowy poprawiło ukrwienie skalpu przez delikatny masaż skóry. Mam wrażenie też że maski dzięki niej są bardziej efektywne pod względem działania. Używam jej w ten sposób ciągle.

     Jeśli bym miała ocenić TT to jestem zadowolona ostatecznie z tej szczotki, ale to jak długo trwało to że znalazłam dla niej właściwe zastosowanie powinno ją całkowicie zdyskwalifikować. Bo pod żadnym względem obietnice producenta nie pokrywają się ze stanem faktycznym w przypadku moich włosów. No cóż i tak bywa ;-) :-) Choć tyle pochlebnych opinii o TT krąży wokoło to jednak nie zawsze muszą  one sprawdzać się u wszystkich. 
W skali 1 do 10 oceniłabym ją na 2 ;-) po jednym punkcie za każde znalezione zastosowania pomimo wcześniejszego niezadowolenia. 

A jak ta szczotka  sprawdziła się u Was ???? Macie inne lub podobne spostrzeżenia ???
Podzielcie się nimi ;-)) Chętnie przeczytam:-))

Tymczasem na dzisiaj to wszystko.
Trzymajcie się ciepło. 

Pozdrawiam
k.smazik ;-)



sobota, 12 listopada 2016

Denko LIPIEC-SIERPIEN 2016 ;-)

Cześć !!!!

   I już mamy jesień ;-)) Teraz więcej czasu będę spędzać w domu pod kocem z ciepłą herbatą w ręku. Wbrew ogólnemu malkontenctwu ja lubię ten czas. ;-) ;-) Mogę wtedy trochę odetchnąć od codziennego tępa, bo wszystko trochę staje się wolniejsze. Nadrabiam też to na co nie miałam lub nie chciałam mieć ;-) czasu wcześniej. Na wszelkie wewnętrzne, domowe sprawy ;-)


   Zaczynam od porządku w łazience. Torba z wykończonymi opakowaniami pęka w szwach. Trochę  ją zaniedbałam, więc zaczniemy od niej. Na pierwszy ogień idą rzeczy, które służyły mi bądź nie, przez cały okres wakacjyjny. Radzę przygotować sobie solidny kubek herbaty, czekolady, kawy czy co tam lubicie najbardziej, może coś do tego, bo jest tego trochę do czytania. Zapraszam do lektury ;-) ;-)


   Pod hasłem WŁOSY połączyłam zarówno ich pielęgnację, jak i środki utrwalające ich wygląd. I tak mamy tu lakier do włosów L'OREAL Elnett de Luxe. Moja wersja to ta z czerwonym paskiem, mocne utrwalanie. Muszę przyznać, że lakiery z tej serii należą do moich ulubionych. Przeważnie sięgam po ten z czarnym paskiem, on chyba jest ekstra mocny. W odróżnieniu do innych lakierów na prawdę nie sklejają włosów i mogą bez obaw przeczesać je palcami. Nawet moje niesforne włosy utrzymują dzięki niemi swój kształt przez dostateczną ilość czasu. Nie zostawia białego nalotu na włosach, ani specjalnie nie matowi ich. Przede wszystkim doskonale znosi go skóra mojej głowy, z uwagi na nią praktycznie rezygnuję z innych środków do stylizacjiZdecydowanie mogę mu przyznać 10/10. Teraz mam inny z L'oreal'a, ale już po okresie 1,5 m-ca używania mogę powiedzieć, że to nie to samo co Elnett. Wrócę na pewno do niego.  ;-) ;-)
    O szamponie Batiste Dry Shampoo Dark & Deep Brown pisałam już nieraz i pewnie zrobię to jest kilka krotnie. Dla mnie ideał tego gatunku. Teraz gdy pojawiają się kolejne siwe włosy szczególnie go doceniam. Jego ciemna barwa nieco je pokrywa i mniej je wtedy widać. Przez te kolejne miesiące doprowadziłam jego aplikację do perfekcji i teraz już nawet moja skórą na głowie nie buntuje się przed nim. Sekretem jest ilość i czas pozostawienia. Ale do wszystkiego dochodzi się powoli zdobywając doświadczenie. Ocena niezmiennie 10/10.
   Kolejny produkt to Ultralekka odżywka z Olejkiem Arganowym MARION. Siedem obiecywanych efektów niestety nie było mi dane uzyskać. W zasadzie to dzięki niej jedynie łatwiej było mi rozczesać włosy. W zasadzie jak po każdej tego typu dwufazowej odżywce. Nie zauważyłam żadnych właściwości odżywczych, czy regenerujących, o których mowa w opisie kosmetyku. Czy do niej wrócę ? Nie, bo mam inne lepsze produkty. Ocena, raczej też obojętna. 3/10. Za opakowanie, zapach i miękkość włosów w trakcie rozczesywania, to jedyne atuty jakie w niej dostrzegam.
   Na ostatek zostawiłam Gorącą kurację do włosów z olejkami MARION. Moja wersja z oliwką z oliwek i orzeszkami  macadamia. Przeznaczona do włosów suchych i łamliwych. Ta porcja wystarczyła mi na dwa razy. Niestety tutaj też nie mogę się pochwalić jakimś efektem. Za pierwszym razem pomimo postępowania zgodnie z informacją na opakowaniu nie udało mi się dostatecznie rozprowadzić olejku na mokrych włosach. Miałam wrażenie, że większość została na moich rękach, notabene bardzo suchych. Za drugim razem przed nałożeniem, wsadziłam saszetkę do ciepłej wody ( nie gorącej, tylko ciepłej !!!) na parę minut. Olejek ogrzany miał zdecydowanie lepszą konsystencję i łatwiej się aplikował. Mam jeszcze inne wersje zobaczymy jak się sprawdzą. Na razie daje  3/10, jako średnio zadowolona z efektu końcowego.




    DERMEDIC zestaw Krem-żel ultranawilżający HYDRAIN 3 oraz HYDRAIN3 płyn micelarny 100ml zakupiłam pod wpływem impulsu. Potrzebowałam lekkiego kremu na dzień pod makijaż. Okazało się, że nieźle trafiłam. Krem-żel szybko wchłaniał się  i współgrał z większością podkładów które wtedy stosowałam. Te bardziej kryjące i bardziej wysuszające też znosił dzielnie, a skóra dzięki niemu nie przesuszała się od nich aż tak bardzo. Świeży zapach szczególnie rano stawiał na nogi. Ocena: 10/10 ;-) zasłużenie.
   W lecie stosowałam też dużo maseczek głównie nawilżających i łagodzących. Często lądował w nich KWAS HIALURONOWY 1% z NATUR PLANET lub ten w postaci proszku HIALU PURE 1.0g. Miało to na celu nawilżyć skórę i umożliwić lepsze przenikanie innych składników zawartych w maseczkach przez powierzchniowe zwilżenie naskórka. Czasami też wersję płynną dodawałam do odżywki do włosów lub balsamów do ciała, gdy ich skład i działanie okazywały się niewystarczający. Teraz rozglądam się za kolejnym opakowaniem zobaczymy co z tego wyjdzie.  Na razie daje  10/10 z obu postaci byłam bardzo zadowolona.
   Na koniec próbka z jednego z Naturalnie z pudełka, to Mus do ciała Mango NACOMI. Ten przepyszny zapach, tak, tak, zapach, powodował u mnie wręcz ślinotok. Ciekawa konsystencja musu była bardzo łatwa i przyjemna w aplikacji. Mam nawet wrażenie, że lepiej się u mnie sprawdzała niż dotychczasowe stosowane przeze mnie masła do ciała. Na pewno to lepsza alternatywa niż masła w okresie letnim. Efekt uzyskałam identyczny, a używanie było znacznie przyjemniejsze. Jak skończę obecne zapasy z pewnością skusze się na nie. Ocena: 8/10 bo porcja była zbyt mała żeby potwierdzić to w dłuższej praktyce. Ale i tak z tej próbki byłam bardzo zadowolona ;-)



   Ostatnio staram się porządkować i ograniczać wszelkiego rodzaju wydatki kosmetyczne. Dotyczy to również zapachów. Okazało się, że mam ich dość sporo i większość pozaczynane. Więc w ramach wykańczania opakowań zaczęłam od AVON "Only imagine" ten z pozoru lekki kwiatowy zapach okazał się dla mnie dość ciężki. W skład jego wchodzi: malina, jeżyna, jabłko, drzewo sandałowe, cedr, piżmo, fiołek, piwonia, porzeczka. Dla mnie to typowo wieczorny zapach. Niestety tak jak inne ich zapachy nie jest zbyt trwały, a  przynajmniej na mnie. Nie przykuł on mojej uwagi na tyle, bym chciała go mieć ponownie. Raczej był to nietrafiony zakup. 3/10 ;-(
   Podobne odczucia mam w stosunku do zapachu YVES ROCHER Seau De Perfum Moment De Bonheur. Składają się na niego m.in. róża, paczuli, cedr. Więc zapach jest mieszaniną kwiatowo-drzewnych nut zapachowych. Teraz jak go jeszcze tak wącham to bardziej pasowałby do mojej mamy, niż do mnie. Bardzo słodki ciężki zapach u mnie wywołujący ból głowy w nadmiarze, a w małej szybko ulotny ze względu na niską trwałość. Ocena: 3/10 tylko, nie chce być więcej :-(
   Całkiem inaczej jest z zapachem BIOTHERM Eau Soleil Eau De Toilette. Ta świeża, cytrusowa woda z letniej kolekcji bardzo mi się spodobała i choć to typowo letnia kompozycja  i pewnie limitowana edycja jestem skłonna zaopatrzyć się w pełne opakowanie. Trwałość jest dostateczna, bo przecież to woda toaletowa, ale na mnie utrzymywał się zadowalająco długo. Ocenę mogę dać 8/10. Pełna ocena, gdy pobędę z nim dłużej po zakupie pełnego opakowania.
    AQUA DI GIO Giorgio Armani - to mój zapach do którego wracałam, wracam i będę wracać. Mam tą nowszą wersje, ale to nie to samo. Pierwsza wersja skradła mi serce. jeśli jakiś zapach powoduje u Was, że podnoszą Wam się kąciki ust do uśmiechu i czujecie błogi spokój i relaks, to ja tak mam gdy czuje ten zapach. Oj rozmarzyłam się  ;-) ;-) no to już wie, jaki kupię następny flakonik ;-)) No jaki ? Jaki ?? No taki !!! ;-) Ocena: 10/10, 100/100, czy 1000/1000 nie ważne ile, ważne że najwyższa.



    Długo się zastanawiałam czy ten słoiczek z SEPHORA tu umieszczać czy nie? Ale w końcu znajdował się w nim krem do rąk, a raczej moja wolna impresja na jego temat. Trochę zwykłego kremu, który średnio się sprawdzał, parę kropli olejku argonowego, cytrusowy olejek eteryczny, może kwas hialuronowy i teraz mamy coś treściwego i bardziej do nas dopasowanego. Niestety nie mam w zwyczaju tego spisywać, a powinnam bo potem trudno mi to z głowy odtworzyć dany skład. Nieskromnie dam sobie 10/10 a co, nie mogę ? ;-)
    Moją ostatnią miłością stał się krem do rąk 20% Masło SHEA Passiflora The Secret Soap Store. Przepiękny, wręcz obłędny zapach. Masło faktycznie konsystencji maślanej, a nie kremowej świetnie wchłaniał się mimo bogatej formuły. Jego nie musiałam już udoskonalać. Całe dobro już w nim zostało zawarte. Ocena 10/10 zdecydowanie!!!! I już szykuje się na kolejną sztukę.
   Odkryciem stała się też dla mnie maska peelingująca na dłonie L'biotica o masce do stóp będzie  też w dalszej części, ale to był mój pierwszy raz z tą formą na dłonie. Trzyma się ją krócej, bo 30 minut i faktycznie po zdjęciu skóra jest biała, zmacerowana i wręcz się roluje. Masując dłoń o dłoń ściągamy martwy naskórek. Dłonie stają się niesamowicie gładkie od razu po jej zastosowaniu. Kremy mam wrażenie jeszcze szybciej wchłaniają się w tak przygotowaną skórę. Nie mam zastrzeżeń dlatego zasłużone 10/10 ;-) Teraz używam ją przed wykonanie Manicure, bo łatwiej mi jest usunąć skórki ;-) ;-) Świetna sprawa.



    Jestem dumna, że znowu udało mi się wykończyć pewne produkty do makijażu. Powolutku ogarniam ten bałagan, który wkradł się w tą grupę moich kosmetyków.
Robienia makijażu nie wyobrażam już sobie bez Chusteczek Odświeżających te akurat stosuję już kolejną paczkę. Nie chodzi  mi o firmę tylko o formę mokrej, nasączonej chusteczki. Szybko trzeba zetrzeć, poprawić, pozbierać rozsypany produkt i tu najlepiej sprawdzają się chusteczki nawilżone. Te antybakteryjne służ mi również do oczyszczania, odświeżania kosmetyków i aplikatorów. Niezmiennie daję 10/10. To produkt typu "must have".
   Kolejne opakowanie zmywacza do paznokci Constance Carroll to mój ulubiony. Nie nosze hybryd, więc zmywacz też mam zwykły. Cena i jakość bardzo mi odpowiada. Wprawdzie ostatnio nie miałam często pomalowanych paznokci, ale służył mi też do innych celów. Np. oczyszczanie różnych powierzchni. Ocena 10/10
    Zdecydowanie bardziej precyzyjny jest zmywacz do paznokci we flamastrze Nail Experts AVON. To lubię mieć pod ręką, gdy maluje paznokcie, zwłaszcza ciemnymi kolorami.W prawdzie można by go spróbować reaktywować zmywaczem, ale końcówka już się zdeformowała i nie jest już tak precyzyjna. Ocena pozostaje 10/10, a ta sztuka już ląduje w koszu. 
   Kolejne puste pudełko Douglas tym razem to dowód na mój eksperyment z pomadkami. Resztę pomadki mieszam z balsamem do ust może jeszcze z jakimś kolorem który nie był trafiony, ale dzięki temu zyska nowe życie. Za pomysłowość daję sobie 10/10 ;-) ;-)
   Ostatnio zapałałam też większym zainteresowaniem do korektorów w pisaku. Ten Invisible light AVON okazał się całkiem niezły. Dobrze rozświetlał okolice pod oczami tworząc delikatną jasną poświatę, bez wkurzających drobinek. Mój odcień to light. Teraz mam medium, bo jeszcze mam trochę ciemniejszy odcień skóry. Spokojnie można go zastosować do rozświetlenia wszystkich partii twarzy uzyskując delikatny, naturalny efekt. Ocena zasłużona 10/10. 
   Co do Lily Lolo MakeupMist pochodzącej z "Naturalnie z pudełka" nie wiem trochę co mam myśleć. Faktycznie usuwał "pudrowość" z makijażu, scalając całość warstw. Zawiera ekstrakt z granatu, grejpfruta, aloesu, owoców goji i zielonej herbaty. Ale nie zauważyłam utrwalenia. Poza tym atomizer pozostawia wiele do życzenia. Do mgiełki bardzo mu daleko. Bardzo mała też była przez to jego wydajność. Nawet nie wiem kiedy, a już był koniec produktu. Ocena będzie niska 2/10. Spodziewałam się czegoś więcej, zdecydowanie więcej, porażka ;-( ;-(



    Moja ulubienica to maska złuszczająca do stóp L'biotica. Wiem wprawdzie w wakacje nie często ją robię z uwagi na wygląd stóp w trakcie jej działania, ale teraz postanowiłam zaryzykować. I opłaciło się, kolejny raz nie zawiodłam się. Ocena niezmiennie 10/10. ;-) ;-)
   Po maseczkę pod oczy kolagenową PUREDERM sięgam często, nawet bardzo często w ostatnim czasie. W lecie lubię trzymać ją w lodówce. I gdy wstaję rano po umyciu buzi nakładam ją na parę minut, gdy przygotowuję śniadanie i ubieram się. Świetnie niweluje zmęczenie, nawet po nieprzespanej nocy. Jak na tego typu maseczkę jest jej dużo w opakowaniu, bo 30szt. czyli na 15 razy. Mam ją na zapas kupioną, więc w denku znajdzie się jeszcze nie raz. Od razu dostaje  10/10 punktów. ;-) ;-)
   Kolejne płatki oczyszczające na brodę i czoło MARION też stały się moim niezbędnikiem. Świetnie oczyszczają pory i usuwają zaskórniki, aż strach patrzeć ile tego jest na nich po zdjęciu. Przy tym są w  świetnej cenie. Tak jak płatki kolagenowe, tak i w tym przypadku mam ich zapas na kolejny miesiąc, więc pojawią się w innych denkach. Ocena, mam nadzieję, nie jest zaskoczeniem 10/10. ;-) ;-)
   O maseczkach i kremach LUVOS miała już okazję czytać nie raz, ale jakoś ich nie zakupiłam. Dzięki Naturalnie z pudełka miałam okazję je wypróbować. W moje ręce wpadł krem nawilżającp-rewitalizująco z glinką LUVOS i olejkiem z pastek moreli oraz Maseczka nawilżająca z olejkiem migdałowym. Przyjemnie było je wypróbować, ale nie odniosłam jakiegoś spektakularnego wrażenia w trakcie lub po ich zastosowaniu. 
   Podobnie było z kremem Garnier Hydra Adapt, którego próbkę dostałam podczas jednej z wizyt w drogerii. Często jednorazowa próba nie mówi nam nic o kosmetyku, poza zapachem lub konsystencją. W zasadzie to kwestia przypadku czy zdoła mnie zachęcić do zakupu pełnowymiarowego opakowania, czy nie. Oceniać nie ma co w tych dwóch przypadkach, bo mam za mało danych. Ale teraz używam wersji matującej tego kremu, więc wkrótce może pojawić się pełna jego recenzja.
   Kolejne dwie sztuki maseczek na powieki to trochę przestroga, aby dokładniej przyglądać gdzie i w jakich warunkach przechowywane są produkty w sklepie. W tym przypadku opierające się, rozgrzewające światło na sklepowej półce spowodowało, że gdy normalnie taką maskę mam na kilka miesięcy, do roku, tu skróciło ten czas do miesiąca. Normalnie żel w niej zawarty wysechł. Dlatego teraz dokładnie przyglądam się ile i w jakim stanie jest żel w nich zawarty podczas zakupu nowej sztuki. Ocena tych dwóch sztuk: 0/10 ;-( zawiedziona.



    Najbardziej liczna z grup to oczyszczanie. Od czasu lektury książki o koreańskiej pielęgnacja o wiele bardziej skupiam się nad tym etapem pielęgnacji. A co za tym idzie zużywam więcej tego typu produktów. Zauważyłam też dużą poprawę skóry ;-) :-)
   Dzięki "Naturalnie z pudełka" mogłam wypróbować NACOMI Shower Gel z olejkiem arganowym. Przyznam się, że pierwszy raz miałam okazję wypróbować tak płynny żel. W zasadzie bardziej była to woda myjąca, jeśli coś takiego istnieje. Jak wszystkie produkty Nacomi i ten ma obłędnie przyjemny zapach. 
   Natomiast Phytocode Eye Make Up Remover zapachem mnie odstraszył. Jest to zapach prawdziwej róży damasceńskiej, a nie jakieś chemiczne dziadostwo, ale tak intensywne że ani moje oczy, ani nos nie mogły tego znieść. Płyn świetnie się za to sprawdził jako tonik. Zapach na szczęście szybko ulatniał się. Nie należę do zwolenniczek różanych aromatów, więc nie skuszę się na niego. Ogólnie daję ocenę 5/10, bo żaden do końca mi nie odpowiadał. 
   ZIAJA Mleczko rumiankowe to moja pozycja obowiązkowa. Może nie konkretnie to, ale w ogóle mleczko. Bardzo dobrze działa razem ze szczoteczkę soniczną lub innym myjkami do masażu. Więc mam i kolejne opakowanie. Produkty ZIAJA uwielbiam i ciągle do nich wracam bo jako nieliczne mają super jakość w stosunku do bardzo rozsądnej ceny. Moja ocena niezmienna od lat ;-) 10/10 ;-)
   Czasami sięgam po kosmetyki np. w Biedronce. Tym razem trafiłam na Żel-peeling oczyszczający do mycia twarzy BeBeauty. Stanowił on końcowy etap oczyszczania, zmywania twarzy. Drobne i grubsze granulki delikatnie, ale efektywnie usuwały martwy naskórek. Teraz skóra była przygotowana na przyjęcie innych składników z następnych produktów. Gdy chciałam mocniejszego zdzierania to mieszałam go w tym pustym pudełku widocznym na zdjęciu z korundem, pisałam o nim tu. Oceniam go na 10/10, bo stosunek ceny do jakości jest bardzo dobry i wszystko to co ma robić jest spełnione. 
   Jednak zanim dochodzi do zmywania żelem najpierw oczyszczam same oczy. Makijaż zmywałam w lecie żelem micelarnym 3 w 1 Vis Plantis Herbal Vital Care który dla mnie działa świetnie. Nawet lepiej niż płyn dwufazowy. Rozpuszcza i zmywa nawet ciemny, wodoodporny makijaż. Podobnie radził sobie płyn micelarny  3 w 1 Vis Plantis Herbal Vital Care. Dodatkowo sprawdzał się w ostatnim etapie oczyszczania gdy np. nie miałam żelu do mycia pod ręką. Małe opakowania po 150ml świetnie mieściło się w kosmetyczce i wszędzie je zabierałam. Teraz zagospodaruje je na coś innego. Ocena zasłużona 10/10 
   Nad żelami do mycia ciała specjalnie się nie rozczulam, bo nie mam co do nich dużych wymagań. Zapach, żeby się ich przyjemnie używało i żeby zbytnio nie wysuszały skóry. Ten YVES ROCHER Lilas Mauve Au Jardin Bez żel pod prysznic 200ml to był prezent i nawet udany bo lobię zapach bzu. Kojarzy mi się z dzieciństwem. Fajnie wpasował się w letnie upały. 
   Chociaż, gdy chciałam większej świeżości sięgałam po DOVE GO FRESH ogórek i zielone herbata. Wiem, DOVE ma tylu zwolenników, co przeciwników. Wiem też, że skład pozostawia wiele do życzenia, ale jak już pisałam nie jestem do nich fanatycznie przywiązana. Moja skóra je toleruje, a one ją oczyszczają i tyle mi wystarczy. Bardziej dociekliwa jestem, jeśli chodzi o coś co na dłużej pozostaje na mojej skórze, a przez to może wnikać wgłąb mojego ciała. Ocena to  10/10, bo spełniają one moje wszystkie oczekiwania
   Podobnie neutralne podejście mam do kremowego mydła do rąk ZIAJA Moringa z kokosem. Porównując żelowe i kremowe mydła do rąk z tej serii mogę jednoznacznie powiedzieć, że mniej wysuszająca jest wersja kremowa. Bardziej odpowiada mi ta konsystencja i to w jakiej formie pozostawia moją skórę rąk. Zapach nie do końca mi odpowiada, ale nie był on aż tak straszny, bym nie mogła go wykończyć. Tej wersji daję ocenę 9/10, ujęłam punkt za zapach, reszta jest całkiem niezła. 

Ufffff dobrnęliśmy do końca ;-) ;-) ;-) 
Co myślicie o tego typu postach ??? 
Ja je bardzo lubię i często przeglądam
w poszukiwaniu jakichś ciekawych perełek ;-) ;-) 
i uważam też je za bardziej wiarygodne. 
A Wy co sądzicie na ich temat ???
Czekam na Wasze opinie ;-)




Pozdrawiam i do następnego posta ;-)
k.smazik ;-)   

wtorek, 1 listopada 2016

Make Me Bio Odkrycie 2015 roku ;-) ;-)


Cześć !!!!

   Tak tak, nie mylicie się. Tam jest napisane w tytule "2015 roku". Piszę to z pełną świadomością, bo od mojego pierwszego spotkania z tą marką mija dokładnie rok. 
Pierwszy raz widziałam je w jednym z wydań "Naturalnie z pudełka", ale wtedy jeszcze nie prenumerowałam ich. Moja ciekawość co do kosmetyków naturalnych dopiero kiełkowała.
I gdy w listopadzie 2015 roku dowiedziałam się od przyjaciółki o targach eko w moim mieście postanowiłam przyjrzeć się lepiej temu zagadnieniu. Znalazłyśmy na nich ciekawe stoisko właśnie firmy Make Me Bio.
 

   Bardzo spodobała mi się koncepcja przyświecająca tej młodej polskiej firmie: "Tworzenie bezpiecznych kosmetyków". Powiecie, że to kolejny chwyt marketingowy w zalewającej nas papce informacyjnej, albo że każdy producent powinien wychodzić z takiego założenia. Ok, macie prawo tak myśleć, z uwagi na to czym karmią nas media i marketingowcy. Ale tutaj nie kończy się tylko na słowach. Dostajemy tego potwierdzenie w postaci świetnych składów. Praktycznie same naturalne, nieprzetworzone surowce dają nam  odpowiednią konsystencję, zapach, a przede wszystkim właściwości, których ja osobiście szukam w produktach tego typu.

Ja skusiłam się na:


   W pierwszej kolejności sięgnęłam po Bio krem pod oczy z wit. E i ekstraktem ogórka. Temu kosmetykowi stawiam największe wymagania, bo i miejsce aplikacji ma swoje żądania oraz będzie on najbardziej intensywnie eksploatowany. Skóra ma być po nim nawilżona tak, aby ewentualny mocno kryjący korektor nie wyrządził jej krzywdy. Ma być jędrna i elastyczna, odżywiona, bo nie oszukujemy się chcemy zachować młody wygląd jak najdłużej, a najszybciej takowe zmiany widać właśnie w okolicach oczu ;-) Ale najważniejsze, aby nie podrażniał i nie powodował łzawienia. Wiem, wiem kremu nie nakładam przecież na całe oko, docierając również do linii rzęs, więc najczęstsze problemy wynikają po prostu z  jego złej aplikacji, a nie jego składu, czy właściwości. Tak, zgadzam się. Ale niejednokrotnie ilość substancji zapachowych lub konsystencja mogą stać się  powodem podrażnień, przynajmniej u mnie. Na szczęście nic z tych złych cech nie pojawiło się podczas stosowania tego kremu, za to ma on same dobre walory które mieć powinien. ;-) Zerknijcie na zdjęcie poniżej, aby same przekonać się jak ciekawy to jest skład.


   Jeśli spojrzeć na niego to mamy tu same dobre rzeczy, w odpowiednich proporcjach. Tak bardzo mi się spodobał, że to już trzecie opakowanie tego kremu. A w kolejce stoi już nowsza wersja, która wyszła tego lata do oferty firmy. Ciekawe czy sprawdzi się równie dobrze co jego starszy brat.
Ja używam go na dwa sposoby ;-) W małej ilości rano delikatnie wklepując oraz wieczorem w obfitej dawce wykonując krótki masaż aż do momentu jego całkowitego wchłonięcia ;-)  ;-) Jeśli miałabym go ocenić to zdecydowanie dostanie 10/10.


   W tym czasie również zaczęłam trochę bardziej zgłębiać pojęcia oczyszczania twarzy metodą OCM. Miałam nawet kilka prób, niestety nieudanych, komponowania mieszanek olejowych , ale też już wiem, że źle się do tego zabrałam. Właśnie wtedy trafiłam na Olejek do pielęgnacji twarzy i demakijażu. Na dzień dobry już był zgrzyt. Opakowanie okazało się kompletnie nietrafione.:-( Jak przy tak dużym wylocie można dozować ten produkt. Kilkanaście prób spowodowało jedynie straty, a nie dało rozwiązania jak postępować z tym opakowaniem, aby racjonalnie wykorzystać to co mam. Wiem szkło i ciemna barwa zapewniają trwałość zawartości. Jednak jest zupełnie niepraktyczne. Dlatego przelałam go do pojemnika z pompką z nieprzezroczystego tworzywa. Ja zdecydowanie odkryłam jego zalety oczyszczające. Wypracowałam sobie dwuetapowe oczyszczanie. Trzy pompki dozownika, rozgrzanie w dłoniach i kilku minutowy masaż twarzy powodują, że nawet najbardziej trwały makijaż totalnie rozpuszcza się. ;-) ;-)  Mam przygotowane duże płatki które namaczam ciepłą wodą, odciskam i nimi ścieram tą mieszaninę z twarzy. Następnie jedną pompkę wmasowuje i wklepuję w twarz pozostawiając  na parę  minut.  W tym czasie idę coś zrobić lub po prostu myję zęby. Ewentualny nadmiar, który pozostał usuwam płatkiem. Robię tak od roku czyli odkąd go mama, a to już moje drugie opakowanie, więc wydajność jest bardzo dobra, bo 60ml starcza na około pół roku. ;-) ;-) Przy czym zaznaczam, że dozownik z pompką znacznie wydłuża jego stosowanie przez racjonalne zużycie produktu.

 
 
   Zauważyłam w tym czasie ogromną poprawę jeśli chodzi o nawilżenie i odżywienie skóry. Ostatnio pojawiło się znowu  w "Naturalnie z pudełka", więc ucieszyłam się z kolejnego opakowania. Zdecydowanie ocena: 10/10 Kompozycja tych czterech olejków sprawdza się u mnie o wiele lepiej niż moje wcześniejsze mikstury. Co nie oznacza, że rezygnuje z prób, bo teraz wiem w jakim kierunku iść ;-)



   Mamy już omówione oczyszczanie to pora sięgnąć po krem do twarzy. Z pośród tych kusząco wyglądających ciemnych słoików wybrałam Garden Roses nawilżający krem dla skóry suchej i wrażliwej. Wiem, wiem wcześniej piszę o tym, że nie lubię zapachu róży, a tu wybieram taki krem. Zapach nie jest tak intensywny, a skład jest bardziej kuszący niż moc odstraszająca zapachu. 
A z resztą zobaczcie sami:



   Mango, jojoba, słodkie migdały, wit.E, orzechy macadamia to nie wszystko. Krem nawet dla mnie jest bogaty nawet w niewielkiej ilości, więc używam go od pewnego czasu tylko na noc. Jeśli nie maluję się w ciągu dnia to pozwalam sobie na niego również wtedy i ostatnio jest to naprawdę często. Jest delikatny i przyjemnie zmiękcza skórę dając jej komfort na wiele godzin. A po nocy z nim, rano buzia  jest mięciutka i wypoczęta. Ocena to zdecydowanie 10/10, nawet pomimo zapachu. 

   Podsumowując mogę powiedzieć, że nie zawiodłam się na tych kosmetykach ani trochę. Super składy, cena do zaakceptowania biorąc jej stosunek do jakości. Wszystko jest tu eko. Opakowania można zagospodarować na coś innego, jeśli tylko będzie taka potrzeba. Podlegają też recyklingowi. 
Wszystkie obietnice co do składu, właściwości zostały spełnione. Czego chcieć więcej? ;-) Mam obecnie jeszcze inne produkty tej firmy m.in. szampon, maskę do włosów i puder myjący. Ale o tym potem, bo jestem w trakcie stosowania i jeszcze nie umiem się określić co o nich mam myśleć.Czy pozytywnie, czy negatywnie ??? Dowiecie się za jakiś czas ;-) ;-) 


Trzymajcie się ciepło
k.smazik ;-)








niedziela, 28 sierpnia 2016

MĘSKIE GRANIE 2016 - Żywiec ;-)




Cześć ;-) !!!!

   Hhhhhhhmmmmmmm, hhhhmmmmmmm, hhhhhhhhmmmm. Od rana chodzę i nucę, nucę i chodzę, i tak bez przerwy ;-) A czemu tak mam ? Odpowiedź jest prosta ;-) byłam jedną z 9000 szczęściarzy, którym było dane zobaczyć na żywo ostatni w tym roku koncert Męskiego Grania w żywieckim amfiteatrze pod Grojcem. ;-) ;-) ;-) 
Byłam w zeszłym roku i udało mi się być i w tym. Piszę udało się, bo zdobyć bilety wcale nie jest tak łatwo. Zainteresowanie tak duże, że znikają one szybciej niż śnieg na wiosnę ;-))




   Było pięknie, było bajecznie ;-) powiedzieć, że było świetnie to jak nie powiedzieć nic ;-) Ja już się cieszę na przyszły rok i na pewno znowu się tam pojawię ;-) Obecność moja będzie obowiązkowa ;-)) 



Statystyki publikowane w mediach podają, że było nas 900 tysięcy zgromadzonych w Żywcu wokół sceny, natomiast na żywo w internecie całe wydarzenie obserwowało 365 tysięcy ;-)
WOW ! Te liczby robią wrażenie. Myślę jednak, że z roku na rok będzie jeszcze lepiej, bo z koncertu na koncert ta impreza coraz bardziej się rozwija. W końcu to sześć kolejnych miast i ponad pięćdziesiąt godzin świetnej muzyki.

W tym roku mogliśmy zobaczyć:

 XXANAXX, Acid Drinkers, 
O.S.T.R., Alibabki & Reggae Goście,
 Hey, Dawida Podsiadło, 
Wojtek Mazolewski Quintet z zespołem Pieśni i Tańca "Śląsk" 
i oczywiście 
Orkiestra Męskiego Grania.

    Wprowadzono w tym roku nowość, a mianowicie Scenę Ż., na której zobaczyłam m.in. Dominikę Barabas (jak zawsze w odlotowym stroju ;-)) How Dare You Alexis, The Stubs oraz Izę Lach. Koncerty odbywały się dzięki temu jedne za drugim, bez wytchnienia w trakcie gdy na głównej scenie trwała reorganizacja. Więc nadało całości nowego tempa.

Największym, ale bardzo przyjemnym zaskoczeniem był koncert Alibabek z muzykami reagge takimi jak: Paprodziad, Junior Stress, Gutek przy akompaniamencie zespołu ska-jazzowego The Bartenders.




Niezwykle wzruszającym momentem była wizyta na scenie Alibabek we własnej osobie i odśpiewanie tradycyjnego STO LAT przez totalnie przemieszaną wiekowo publiczność.




To właśnie uwielbiam w muzyce, że nie ważne jest skąd jesteś i ile masz lat to dźwięki podrywają Cię do działania i one nigdy się nie starzeją.
Ale euforia sięgnęła zenitu po północy, gdy wybrzmiały pierwsze nuty tegorocznego hymnu "Wataha". Nie pamiętam tylu bisów, a uczucie gdy 9000 gardeł tworzy jeden zgrany chór niepowtarzalne  i bezcenne. ;-) ;-) Mam nadzieję, że ktoś to uwiecznił na jakimś trwałym nośniku ;-) ;-) Może nawet zostanie wydane, kto wie ;-) ;-)



W tym roku za Orkiestrą Męskiego Grania stali ORGANEK, DAWID PODSIADŁO I O.S.T.R. Od razu widać, że chłopaki świetnie czują się w swoim towarzystwie, a to z kolei przekładało się na nas, widzów i słuchaczy.
Uwielbiam ten koncert za klimat, za różnorodność stylów gatunków i międzypokoleniowość.
Świetna robota wszystkich muzyków, wykonawców oraz wszystkich, którzy w tym dniu pracują, abyśmy my mogli się bawić i mieli co wspominać przez kolejny rok.


DZIĘKI WIELKIE PANIE I PANOWIE ;-) 
 i DO ZOBACZENIA ZA ROK ;-)

Miłego dzionka ;-)
k.smazik ;-) 





















Najsłynniejsza szczotka do włosów - Tangle Teezer

Hej  !!!!     Dzisiejszym tematem rozważań....eee może nie tak poważnie ;-) Dzisiaj wezmę na tapetę hit wszech czasów (sądząc po il...