środa, 29 kwietnia 2015

Denko MARZEC 2015 ;-)))


Cześć ;-))

     Majówka zbliża się wielkimi krokami a ja dalej w powijakach ;-)) Ostatnio moje próby zapanowania nad chaosem kosmetycznym sprowadzają się do tego, że projekt denko rozrasta się coraz bardziej, a posty stają się niewyobrażalnie długie. ;-) Mam tego więcej i więcej do opisani, pokazania, a coraz mniej czasu. Tak się to wszystko czasem układa ;-))) Więc, żeby nie przedłużać przechodzę do sedna ;-)))) Marcowe denko prezentuje się tak:


Zdjęcie nie do końca oddaje różnorodność i mnogość zawartości koszyka ;-)))) Ale jak widzicie rozkręcam się. Po gruntownych porządkach w łazience pozostawiłam tylko te faktycznie stosowane rzeczy i te których daty zbliżają się do końca aby jak najszybciej z nimi skończyć ;-))) Powolutku, małymi kroczkami dochodzę do stanu, który sobie założyłam ;-))))



     Na pierwszy ogień idzie oczyszczanie ;-)) Pewnie na widok chusteczek nawilżanych część z was parsknęła śmiechem, ale nie mogło ich przecież zabraknąć.  Mydełko ALTERRA to już moje kolejne, chociaż nie zawsze trafia do denka. W sumie nie wiem dlaczego ;-)) Kostki występują w różnych wersjach zapachowych. Ja najczęściej wracam do konwalii ;-)) Mydełko jest delikatne, dość słabo się pieni, ale do oczyszczania skóry jest wystarczające. 
Tym razem znalazło się tu również Kremowe mydło w płynie do rąk ZIAJA o zapachu herbaty z cynamonem. Przyznam, że na okres świąteczno zimowy ten zapach jest idealny. Do wyboru mamy cztery wersje zapachowe i dwie konsystencje: żel i kremowe mydło. Teraz używam żelowego i mogę powiedzieć, że zdecydowanie przyjemniej stosowało się to poprzednie mydło. Na pewno w moim przypadku mniej wysusza ręce niż żel. A propos żelu udało mi się wykończyć PALMOLIVE Oriental Beauty Jojoba i Hibiskus. Przy czym ma on tak intensywny i na prawdę orientalny zapach, że ciężko mi było nim się myć. Znalazłam na niego jednak sposób. Zużyłam go jako płyn do podłóg ;-))) Żel jest gęsty i bardzo mocno się pieni. Dlatego nawet niewielka ilość sprawiała, że powierzchnie myte były czyste i w pomieszczeniach rozchodził się przyjemny korzenny zapach. Zdecydowanie w przypadku tego żelu "co za dużo to niezdrowo" ;-)) 
Ostatnim elementem tego zdjęcia jest znowu produkt ZIAJA Anno D'oro mleczko oczyszczanie twarzy demakijaż oczu. Ostatnio doszłam do wniosku, że najlepszym dla mnie preparatem do zmycia makijażu jest jednak mleczko kosmetyczne. Żele nie usuwają, z tego co zauważyłam, całego makijażu z twarzy i po przetarciu skóry wacikiem z tonikiem lub płynem micelarnym wciąż widoczne były na nic zanieczyszczenia. Wprowadziłam więc zmianę polegającą na stosowaniu mleczka i dłuższym masażu skóry. Następnie po spłukaniu wodą niewielką ilością żelu usunięcie tłustego filmu z mleczka i tonizuję. W tej chwili to moja optymalna metoda oczyszczania. Żel stał się bardziej wydajny, kosztem mleczka które znika w zastraszającym tempie. Ale mojej skórze to pasuje. Mniej zauważam podrażnień i zaczerwienień na skórze. Jest OK ;-)))



Skoro było oczyszczanie to teraz przyszedł czas na pielęgnację. ;-))) Nie ma jej dużo chociaż na kolejnym zdjęciu zobaczycie czego tak naprawdę było najwięcej ;-))) W ostatnich miesiącach często miałam problemy z suchą skórą rąk. Z powodu pracy często myję ręce, a na dobre nie wysuszające mydło w pracy raczej nie ma co liczyć. Ratuje się więc kremami do rąk. Mam ich więc mnóstwo pod ręką, w torebkach, w kieszeniach itd. Szczególnie spodobał mi tej z serii OILLAN Ochronny Krem do rąk. Próbowałam kiedyś Neutrogeny ale ta ciężka masa w ogóle mi się nie spodobała. Ten jest też gęsty, mogłabym go też określić jako masełkowaty. Nigdy nie lubiłam kremów pozostawiających film na skórze. Ale tutaj ta powłoczka jest zupełnie inna. Ręce nie kleją się, nie zostawiasz tłustych odcisków (a przynajmniej widocznych ;-)) na wszystkim czego dotkniesz. Skóra jest miękka i przyjemna w dotyku. Dodatkowo zauważyłam że pomimo częstego mycia rąk stosuje go coraz rzadziej zamiast coraz częściej. Pomimo zmywania odstępy czasu między kolejnymi aplikacjami wydłużały się ;-)))) Dla mnie to oznacza, że skóra nie przesuszała się już tak bardzo i nie odczuwałam dyskomfortu ;-)))) 
Z nawilżaniem związany jest również drugi kosmetyk, a mianowicie HIALU PURE Forte 3%. Jest to roztwór kwasu hialuronowego o pojemności 10ml. Był on dość gęsty. Aplikator w postaci pipety dawał sobie z nim rady bez większego problemu. Ma szerokie zastosowanie. Dodawałam go gdzie popadnie ;-))) Do maseczek na twarz i na włosy, do kremów tych dziennych i nocnych. Czasami sam kwas dosłownie dwie trzy kropelki dodawałam do podkładu dzięki czemu stawał się jeszcze bardziej jedwabisty. Np. podkład matowy już nie eksponował tak suchych miejsc tylko ładnie prezentował się na skórze. na razie mam wersję 1% z innej firmy ale i do tego wrócę, a na pewno bym chciała. ;-))))Kwas skończył się, ale pozostała mi buteleczka z pipetką, którą zagospodaruję na inne mikstury ;-)))



I wszystko jasne ;-))) Najwięcej w pielęgnacji zużyłam maseczek. Teraz przyznam się, że mam dylemat. Które bardziej lubię?? Czy bawełniane maseczki nasączone różnymi składnikami, czy hydrożelowe kompresy ????? ;-)))) Ciężko mi się zdecydować ;-))) Wypróbowałam kolejną maseczkę z BIELENDY tym razem aktywną maskę odmładzającą oraz MISSHA Pure Source Granat przeciwzmarszczkowa. Obie bardzo przyjemnie się stosowało. Skóra po ich zastosowaniu była przyjemna w dotyku, lepiej nawilżona i mam wrażenie, bardziej napięta. W zasadzie jedyną ich wadą jest to, że są jednorazowe i sprzedawane pojedynczo a nie np. w kompletach po parę sztuk :-(( 
Tak samo jest w przypadku hydrożelowych masek i płatków MARION. Z tych dwóch wybieram płatki kolagenowe pod oczy MARION jako mój numer 1 !!!;-)) Rano po zarwanej nocy lub wieczorem po ciężkim dniu momentalnie przynoszą ulgę na podkrążone i opuchnięte powieki. Po założeniu takiej maski pewnie wyglądam jakbym urwała się z obsady Star Trek ;-))Ale czego nie robimy dla dobrego samopoczucia ;-))) 
Systematycznie staram się redukować i wykończyć te w wersji klasycznej, kremowej. Teraz trafiło na AVON Pore Penetrating Maseczka głęboko oczyszczająca pory z glinką i kwasem salicylowym. Przeznaczona jest głównie do cery trądzikowej. U mnie sprawdzała się bardzo dobrze. Zmniejszała ona przetłuszczanie się skóry i faktycznie ilość powstających zaskórników i późniejszych pryszczy. Uzupełniała moją pielęgnację, wtedy jeszcze przeciwtrądzikową. Wszystkie te wersje bardzo sobie chwalę i pewnie kupię je ponownie. Ocena:10/10



Jeśli już mamy oczyszczanie i pielęgnacje załatwioną to możemy przejść do części makijażowej ;-)) Widoczne błyszczyki ZIAJA Blubel niestety nie są już produkowane. Te dwa egzemplarze znalazłam przeszukując torebki przed ich redukcją. Przypominały one samą wazelinę kosmetyczną, chociaż miały aromaty zapachowy, witaminy, olej Canola, lanolinę. Nie zrobiły na mnie jakiego porażającego wrażenia. Głównie za sprawą opakowania. Najbardziej lubię wersje w szminkach, bo jest to najwygodniejsze i najbardziej higieniczne. Te dwa lądują w koszu już dawno po ich przydatności. 
Do ust udało mi się też wykończyć błyszczyk ESSENCE Stay with me oraz NUXE Baume Prodigieux Levres. Z tych dwóch najbardziej lubiłam ten z Essence. Nuxe przy całej sympatii dla innych produktów tej firmy nie sprawdził się zbyt dobrze. Słabo utrzymywał się na ustach, a specyficzny, irytujący zapach nie pozwalał mi się z nim bliżej zapoznać. Na szczęście to już koniec ;-))) Mój Essence to 01 Me&My Icecream. Świetny delikatny kolor i dość trwały jak na błyszczyk. Mocno nawilża i odżywia usta. Dzięki temu są one pełniejsze. Z kolei próbka podkładu średnio mi przypadła do gustu. BOURJOIS Healthy Mix Serum Gel Foundation bo o nim mowa to nie moja bajka. Faktycznie konsystencja jest trochę gęstsza niż standardowo. Kolor ok, ale po pewnym czasie ciemnieje więc na pewno nie zakupię pełnego opakowania. Bazę ORIFLAME Giordani Gold zakupiłam z polecenia koleżanki. Chciałam czegoś do rozcieńczania, rozjaśniania nietrafionych podkładów. Niestety nie polubiła się z nimi. Duża właściwości rozświetlające, opalizujące dodatkowo powodowały, że moja skóra świeciła się na potęgę. Po krótkim czasie wyglądałam jak po przebiegnięciu maratonu, czyli niekorzystnie ;-((( Ale co zrobić z całym opakowaniem. Mogę oddać komuś?...nie było chętnych. Wykorzystałam więc właściwości opalizujące tej bazy i zużywałam ją jako rozświetlacz. I to był strzał w 10 ;-))) Niewielka ilość wklepana w kości policzkowe, pod łuk brwiowy pięknie ożywiała buzię. Aplikacja była dowolna, zależy co wpadło mi w ręce ;-))) Gąbka i palce najlepiej się sprawdzały. Efekt naturalnej tafli na skórze bez obleśnych kawałków brokatu jak przy innych tego typu produktach. 
Tak samo jak odkryciem stała się baza tak i tusz YVES ROCHER Mascara Longueur 360 stopni waterproof. Niby nic, zwykły tusz a tu taki numer. Tusz ma sylikonową szczoteczkę. Nie jestem fanką tego typu szczotek, no dobra niech będzie. Najbardziej zaskoczyła mnie formuła kosmetyku. Zwracałyście kiedyś uwagę na to, że po podkręceniu zalotką rzęs i pomalowaniu po jakimś czasie rzęsy opadają i nie są już tak zawinięte. Tu z pomocą przychodzi ten właśnie tusz. Rano podkręcone rzęsy malowałam nawet jedną warstwą i tak zostawało na cały dzień ;-))) Powtórzę cały dzień!!!! Nie widziałam takiej sytuacji nawet przy droższych markowych tuszach. Zrobiłam nawet test i nałożyłam ten tusz jako "bazę" jedną warstwą i potem tuszowałam wersją pogrubiającą. Efekt był taki sam ;-) Dla mnie to rewelacja ;-)))) Ocena dla tuszu: 10/10/10/10/10 itd. ;-)))))



Pozostało mi już tylko parę rzeczy do włosów. TIMOTEI Drogocenne olejki nie zaliczę na pewno do ulubionych szamponów. Zapach jest przytłaczający i tak sztuczny, że aż głowa boli. Przypominał mi duszne korzenne męskie perfumy. Taki zapach na facecie ok, ale nie na moich włosach. Na szczęście już koniec, idzie do kosza. Natomiast SEBORADIN  Żeń-szeń szampon mile mnie zaskoczył. Włosy nawet bez odżywki dość dobrze się rozczesywały. Zapach przyjemny, trochę przypominał mi szampon z dawnych lat, taki familijny ;-)))) Nie pieni się jakoś specjalnie, ale dobrze oczyszcza włosy z kosmetyków i zanieczyszczeń. 
Podobnie zadowolona jestem z L'biotica BIOVAX A+E serum wzmacniające. Po wysuszeniu włosów na końcówki najlepiej się sprawdzało. Włosy były lśniące i bardziej zdyscyplinowane. Nawet moja fryzjerka zauważyła, że włosy mniej zaczęły się rozdwajać. Pewnie powrócę do niego za jakiś czas. Zabieg laminowania MARION to już klasyk w tej kategorii. Dalej będę go używać bo nie znalazłam nic co mogłoby go zastąpić. 
O płukance malinowej słyszałam już nie jeden raz. W drogerii wpadła mi w ręce Maseczka do wlosów 60s. Nature Therapy MARION. Zwierająca ocet malinowy i koktajl owocowy mają nie tylko dawać nam lśniące i gładkie włosy, ale również pielęgnować skórę głowy. Faktycznie tak się działo. Maska jest do dwukrotnego użycia. Ja trochę ją modyfikowałam dodając do niej olejki i kwas hialuronowy. Taką papkę nakładałam na włosy i albo szłam spać rano zmywałam. Albo czepek, ręcznik i chodziłam po domu min. 30 minut. Efekt uważam, ze lepszy niż po standardowym nakładaniu maski po umyciu włosów. Praktykuję tak ą metodę od miesiąca i powiem, że jest o wiele lepiej z włosami. 



Wow, to już koniec ????? 
Tak, nie da się ukryć ;-))) 
Jeśli macie jakieś pytania lub chcecie podzielić się swoją opinią to zapraszam do komentowania ;-))) 





Tymczasem pozdrawiam
Trzymajcie się ciepły bo zimno coś nie chce nas opuścić ;-)
k.smazik ;-)
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Najsłynniejsza szczotka do włosów - Tangle Teezer

Hej  !!!!     Dzisiejszym tematem rozważań....eee może nie tak poważnie ;-) Dzisiaj wezmę na tapetę hit wszech czasów (sądząc po il...