niedziela, 28 sierpnia 2016

MĘSKIE GRANIE 2016 - Żywiec ;-)




Cześć ;-) !!!!

   Hhhhhhhmmmmmmm, hhhhmmmmmmm, hhhhhhhhmmmm. Od rana chodzę i nucę, nucę i chodzę, i tak bez przerwy ;-) A czemu tak mam ? Odpowiedź jest prosta ;-) byłam jedną z 9000 szczęściarzy, którym było dane zobaczyć na żywo ostatni w tym roku koncert Męskiego Grania w żywieckim amfiteatrze pod Grojcem. ;-) ;-) ;-) 
Byłam w zeszłym roku i udało mi się być i w tym. Piszę udało się, bo zdobyć bilety wcale nie jest tak łatwo. Zainteresowanie tak duże, że znikają one szybciej niż śnieg na wiosnę ;-))




   Było pięknie, było bajecznie ;-) powiedzieć, że było świetnie to jak nie powiedzieć nic ;-) Ja już się cieszę na przyszły rok i na pewno znowu się tam pojawię ;-) Obecność moja będzie obowiązkowa ;-)) 



Statystyki publikowane w mediach podają, że było nas 900 tysięcy zgromadzonych w Żywcu wokół sceny, natomiast na żywo w internecie całe wydarzenie obserwowało 365 tysięcy ;-)
WOW ! Te liczby robią wrażenie. Myślę jednak, że z roku na rok będzie jeszcze lepiej, bo z koncertu na koncert ta impreza coraz bardziej się rozwija. W końcu to sześć kolejnych miast i ponad pięćdziesiąt godzin świetnej muzyki.

W tym roku mogliśmy zobaczyć:

 XXANAXX, Acid Drinkers, 
O.S.T.R., Alibabki & Reggae Goście,
 Hey, Dawida Podsiadło, 
Wojtek Mazolewski Quintet z zespołem Pieśni i Tańca "Śląsk" 
i oczywiście 
Orkiestra Męskiego Grania.

    Wprowadzono w tym roku nowość, a mianowicie Scenę Ż., na której zobaczyłam m.in. Dominikę Barabas (jak zawsze w odlotowym stroju ;-)) How Dare You Alexis, The Stubs oraz Izę Lach. Koncerty odbywały się dzięki temu jedne za drugim, bez wytchnienia w trakcie gdy na głównej scenie trwała reorganizacja. Więc nadało całości nowego tempa.

Największym, ale bardzo przyjemnym zaskoczeniem był koncert Alibabek z muzykami reagge takimi jak: Paprodziad, Junior Stress, Gutek przy akompaniamencie zespołu ska-jazzowego The Bartenders.




Niezwykle wzruszającym momentem była wizyta na scenie Alibabek we własnej osobie i odśpiewanie tradycyjnego STO LAT przez totalnie przemieszaną wiekowo publiczność.




To właśnie uwielbiam w muzyce, że nie ważne jest skąd jesteś i ile masz lat to dźwięki podrywają Cię do działania i one nigdy się nie starzeją.
Ale euforia sięgnęła zenitu po północy, gdy wybrzmiały pierwsze nuty tegorocznego hymnu "Wataha". Nie pamiętam tylu bisów, a uczucie gdy 9000 gardeł tworzy jeden zgrany chór niepowtarzalne  i bezcenne. ;-) ;-) Mam nadzieję, że ktoś to uwiecznił na jakimś trwałym nośniku ;-) ;-) Może nawet zostanie wydane, kto wie ;-) ;-)



W tym roku za Orkiestrą Męskiego Grania stali ORGANEK, DAWID PODSIADŁO I O.S.T.R. Od razu widać, że chłopaki świetnie czują się w swoim towarzystwie, a to z kolei przekładało się na nas, widzów i słuchaczy.
Uwielbiam ten koncert za klimat, za różnorodność stylów gatunków i międzypokoleniowość.
Świetna robota wszystkich muzyków, wykonawców oraz wszystkich, którzy w tym dniu pracują, abyśmy my mogli się bawić i mieli co wspominać przez kolejny rok.


DZIĘKI WIELKIE PANIE I PANOWIE ;-) 
 i DO ZOBACZENIA ZA ROK ;-)

Miłego dzionka ;-)
k.smazik ;-) 





















sobota, 27 sierpnia 2016

Etui na pędzle ;-)


Cześć ;-) !!!

   Dzisiaj będzie o czymś praktycznym ;-) Ostatnio często się przemieszczając uświadomiłam sobie potrzebę posiadania czegoś co osłoni pędzle na czas transportu i nie pozwoli im się zniszczyć. Nie zabieram ze sobą nie wiadomo ile kosmetyków, bo szkoda mi mojego kręgosłupa ;-) i miejsca w bagażu na inne bardziej potrzebne rzeczy. Ale to minimum które zabieram chce zabezpieczyć i szczęśliwie dowieźć z powrotem do domu. 
Dlatego też rozpoczęłam poszukiwania czegoś co ułatwi mi to co  sobie zaplanowałam. Poszukiwania trwały już dość długo, aż przypadkiem natrafiłam na coś takiego: 



   Piszę o przypadku, bo faktycznie cel zakupów był zupełnie inny. Standardowe zakupy środków czyszczących do domu zaprowadziły mnie do drogerii HEBE. Traf chciał, że w tym czasie trwała wyprzedaż starych kolekcji kosmetyków kolorowych. Wśród tych przecen zauważyłam takie zawiniątko. Pochodzi z którejś kolekcji firmy ESSENCE. Dokładnie nie umiem powiedzieć której, bo  nie śledzie asortymentu tej firmy ;-) ;-p 



   Po rozpakowaniu go z opakowania prezentuje się jak na zdjęciu powyżej ;-) Mamy tu sześć przegródek o dość dużej pojemności. Jeśli mamy wąskie pędzle to zmieści się ich nawet więcej niż 6 sztuk. Wszystko zależy od wielkości. Mi wystarczyłyby spokojnie 4 przegródki ;-) Dwie duże i dwie mniejsze, bo jeśli już to tylko tyle pędzli zabieram ;-)) Dodatkowo fajną sprawą w tym etui są klapki które zabezpieczają pędzle przed wysuwaniem się pędzli oraz przed ich odkształcaniem się, jeśli panuje tu większy ścisk ;-))





   

 Postanowiłam przeprowadzić mały test i starałam się upchać w nim jak największa ilość pędzli ;-)) Kombinowałam z kształtem, długością rączki i ułożeniem pędzli w etui. Ostateczny zestaw możecie podziwiać na zdjęciach powyżej. Są to dość popularne pędzle i ogólnie dostępne więc myślę że dadzą pełny obraz o wielkości i pojemności tego cudeńka ;-) Po zapakowaniu całości prezentuje się ono tak ;-)




   I wszystko jest bezpieczne i gotowe do podróży ;-)) Cieszę się, że na to etui trafiłam, bo za śmieszne pieniądze udało mi się kupić to czego od pewnego czasu szukałam. Moje poszukiwania trwały już długo. W sieci jeszcze jest dość duży wybór, ale ceny też są astronomiczne w stosunku do jakości. Dlatego tak mnie cieszy ten zakup. Jeśli też szukacie takiego cudeńka to radzę się pośpieszyć ;-) wyprzedaże letnie jeszcze trwają i można coś takiego tam znaleźć ;-) ;-) 

A Wy co o tym myślicie ??? 
Macie może jakieś swoje patenty na transport i zabezpieczenie pędzli ???
Podzielcie się z Nami opinia w komentarzach ;-)) Czekam ;-) 

Pozdrawiam
k.smazik ;-)

piątek, 26 sierpnia 2016

Naturalnie z pudełka KWIECIEŃ 2016



Cześć ;-) !!!!!

   Od ostatniego wpisu o subskrypcji Naturalnie z pudełka minęło już sporo czasu. Większość z pokazanych tu rzeczy jest już w użytku od paru miesięcy, a nawet zbliżam się już do ich dna ;-) Mogę więc z czystym sumieniem powiedzieć coś więcej na ich temat z własnego doświadczenia ;-)

Po dostarczeniu jak zwykle punktualnie paczki przez kuriera, z niecierpliwością zabrałam się do jej rozpakowywania. Moim oczom ukazał się następujący widok ;-) Przyznam się, że niektórych z tych rzeczy w ogóle  się nie spodziewałam. Jak na razie jest bardzo dobrze. Kosmetyki nie powtarzają się tak jak to ma miejsce w innych tego typu zestawach. Ale do rzeczy...




   Zaczniemy od  tego co chciałam wypróbować już od dłuższego czasu. O właściwościach węgla w kosmetyce, pielęgnacji można już przeczytać coraz więcej. Maseczki, pasty i co jeszcze, co następne??? ;-)




   Gdy otworzyłam pudełko jako pierwsze w oczy rzuciła mi się pasta do zębów ECODENTA. O wybielaniu zębów węglem aktywnym czytałam już od pewnego czasu. Szczerze powiem, że spodziewałam się efektu WOW, a tu eeee tam, nic takiego spektakularnego się nie stało. Skład ciekawy, węgiel już wspomniany, zielona herbata, bez fluoru i SLSów, mięty. Pasta jest w użyciu już od paru miesięcy. Stosuję ją co drugi dzień i dalej zużycie jest znikome. Wydajność więc ma świetną. Ale muszę powtórzyć to jeszcze raz, uzyskany nią efekt mnie nie powalił. Z resztą tego typu pasty czy nawet te wybielające mają tylko  podtrzymać efekt zabiegu oczyszczającego w gabinecie dentystycznym, a nie zastąpić go same w sobie. Zobaczymy może po kolejnych miesiącach stosowania wrażenie będzie lepsze, zobaczymy. ;-)



   Moim największym rozczarowaniem tej edycji stał się produktem do ust. HONEY THERAPY masło do ust z woskiem pszczelim - JABŁKO, bo o nim mowa, nie pozwolił mi o sobie zapomnieć ani na chwile po jego nałożeniu. Jest tak mocno perfumowany, że od razu zmienia smak w ustach. Nie znoszę tego !!! Prób było kilka. W dzień i w nocy zawsze jest to samo. Nieprzyjemny posmak w ustach. Muszę mu znaleźć inne zastosowanie, albo pójdzie do kosza. Skład był bardzo obiecujący, bo masło shea, miód, olej ze słodkich migdałów oraz jojoba to w zasadzie u mnie standard. Ale czasem jeden element układanki nam nie pasuje i nie potrafimy stworzyć pełnego obrazu. A tutaj tym elementem jest zapach, on zepsuł cały efekt. 


   Na wykończeniu jest moje mleczko z ZIAJi, więc ucieszyłam się z łagodnego mleczka zmywającego SAISONA. Przyznam, że normalnie nie sięgnęłabym po tak drogie mleczka. Cena regularna to 46zł . Dla mnie za tego typu produkt jest stanowczo za duża. Nie ma co przesadzać i na elementy oczyszczające nie lubię wydawać dużo skoro mają on być bardzo szybko usunięte ze skóry. Przyznam jednak, że oryginalny skład mi to rekomenduje. Stewie, bo o niej mowa do tej pory kojarzyłam tylko ze słodką jej stroną. A tu i ogranicza utratę wody, poprawia nawodnieni, napięcie i inne takie rzeczy. Jest na prawdę delikatna. W połączeniu ze szczoteczką gruntownie oczyszcza moją skórę. Jest ona po takim zabiegu delikatna, miękka i nie mam wrażenia ściągnięcia, nawet gdy opóźnię nałożenie kremu z jakiegoś powodu. Świetna sprawa, ale z uwagi na cenę będę się na prawdę długo zastanawiać nad zakupem kolejnego opakowania.




   Kremy do rąk to w zasadzie standard w tego typu zestawach. Ale tu podoba mi się to, że kosmetyki, a raczej ich typ i zastosowanie nie powiela się w kolejnych edycjach. Bo wtedy masz faktycznie czas na zużycie tych kosmetyków. W dołączonym liście do paczki znalazłam informację, że krem do rąk był już we wrześniowym pudełku. Mnie to jednak nie dotyczy, bo prenumeruje pudełka od stycznia. 
Ale wracając do sedna. Aloesowo-arganowy krem do rąk BIOPHA ORGANIC w ogromniastej tubie, bo o pojemności 150ml. Jego ogrom mnie przytłoczył. A po kilku zastosowaniach wiedziałam, że będzie mi wystarczył chyba na wieki. Niewielka ilość jeszcze się fajnie wchłonęła. Jednak zbyt duża porcja już stwarzała problemy. Większą ilością można się wysmarować aż po łokcie, dosłownie. Krem ma mocno migdałowy zapach, niezbyt dla mnie przyjemny. Pewnie trafi też na stopy, jak większość takich nieudanych kosmetyków. Ostatnio kończyłam inne kremy do rąk, więc ten dopiero teraz jest w fazie intensywnych prób. Dam mu jeszcze kolejną szansę i zobaczymy jak będzie ;-)




   W pudełku znalazły się tradycyjnie katalog z produktami SAISONA.  Cieszy mnie to bardzo, bo wcześniej nie znałam tej francuskiej firmy, a teraz mam szerszy obraz jak bogata ofertę posiadają. Może nawet na coś się skuszę ;-) Zobaczymy .
Próbek tym razem było jak na lekarstwo. A w zasadzie tylko jedna. Angielskiej firmy Bentley Organic ;-) Ciekawe czy mają jakieś powiązania z przemysłem samochodowym ??? ;-) ;-)
Mleczko do ciała bardzo ładnie się wchłonęło, ale jak to mleczka u mnie nawilżenie utrzymuje się krótko. Chętnie spróbowałabym jakiegoś masła do ciała, to u mnie lepiej się sprawdza.;-)




   Największym zaskoczeniem tego pudełka były dla mnie produkty MASMI do higieny intymnej. Wszystkie produkty wykonane ze 100% bawełny, bez dodatków chemii, perfum, i tego wszystkiego co drażni i uczula. Wszytko biodegradowalne i w pełni ECO. Ulotka przedstawia cały, dość ciekawy asortyment, od środków higieny intymnej przez artykuły kosmetyczne, aż po produkty dla młodych mam ;-) Przyznaje, że mnie zaintrygowały, bo o takich rzeczach nie myślałam w ten sposób, a przecież tyle się mówi o środkach higieny, które przez wieki będą się rozkładać na wysypiskach śmieci ;-) ;-) ;-) więc od czegoś trzeba zacząć aby to zmienić ;-) ;-)




I co myślicie na temat tego zestawu ??? Znacie te rzeczy ???Chcecie się podzielić opinią na ich temat ??? Zapraszam do komentowania ;-) ;-) Jestem ciekawa Waszych opinii ;-))

Miłego dnia
k.smazik ;-)


czwartek, 25 sierpnia 2016

Denko kwiecień- maj 2016 ;-)


Cześć!!!!!


   Czas pędzi jak szalony. Nadszedła, więc pora aby podsumować co udało mi się zużyć w ostatnich miesiącach. W kwietniu i w maju na skutek wprowadzonych zmian w pielęgnacji zdecydowanie wzrosło zużycie produktów oczyszczających skórę. Ale też makijaż uszczuplił mi się o pokaźną ilość pomadek. Zaczynamy więc od najliczniejszych grup ;-)

   

   O produktach do oczyszczania ciała raczej nie będę się rozpisywać. Moje wymagania co do nich nie są wygórowane. Wystarczy mi, żeby nie podrażniały skóry i za nadto jej nie wysuszały. Tak jest właśnie  z żelem SANEX derma Sensitive, to już kolejne opakowanie. Podobnie jest z Emulsją do higieny intymnej LACTACYD SENSITIVE. Jeśli chodzi o żele to zmieniam je ciągle i nie przywiązuje się do żadnego. Preferencje zapachowe to w  zasadzie chwilowy kaprys lub sezonowy ulubieniec, jak np. kawowe zapachy zimą. Co do emulsji do higieny intymnej, tu mogę powiedzieć o przywiązaniu. Kilka prób z innymi produktami skończyły się nie najlepiej, więc krążę w obrębie tej samej marki, bo dla mnie to pewniak. 

   Po lekturze książki o azjatyckiej pielęgnacji zreformowałam mój zestaw oczyszczający skórę twarzy. W pierwszej kolejności sięgam po preparaty oczyszczające powieki, bo w makijażu skupiam się zdecydowanie na oczach. I tak moim odkryciem stał się olejek do pielęgnacji twarzy i demakijażu firmy Make Me Bio. Ja stosowałam go tylko do powiek gdyż mam cerę tłustą w kierunku do suchej, ale i tak był dla mnie zbyt obciążający. Zmywa, a raczej rozpuszcza wszystko. Jakże by mogło być inaczej skoro to mieszanina czystych olei. Jedyna rzecz do której mogę się przyczepić to opakowanie. Utrudnia ono racjonalne dozowanie olejku. Dlatego kolejne przelałam do butelki z pompką. Tera dozuje odpowiednią ilość i nic się nie marnuje. ;-)
Płyn dwufazowy z liściem zielonej oliwki ZIAJA jest już powszechnie znany. Był też u mnie w poprzednim denku. Moja opinia na jego temat nie zmieniła się ani trochę. Dalej uważam go za świetny produkt. Trochę mi zajęło zanim wypracowałam sobie sposób jego używania, ale teraz już wszystko mam dopracowane i efekt jest świetny. Już wiem , że jeśli znudzi mi się olejek to na pewno wrócę do tego płynu. 
Po zmyciu oczu przechodzę do oczyszczania całej twarzy. W tym momencie używam olejku micelarnego VICHY, a następnie produktu zmywalnego wodą w kwietniu był to żel-krem łagodzący Bebeauty z BIEDRONKI. Nie mogę powiedzieć o jego zaskakujących właściwościach, bo takowych nie posiadał. Ale oczyszcza dobrze skórę bez wysuszania i uczucia ściągnięcia. Usuwał dobrze resztki olejku i innych tłustych produktów oczyszczających.
Do tak przygotowanej skóry mogłam już użyć tylko tonik. Tutaj mam dwa puste. Ten Clearskin z AVON-u z kwasem salicylowym stosowałam tylko na noc. Był całkiem wydajny, bo używałam go do listopada. Mam wrażenie że również dzięki niemu nie wyskakiwały mi jakieś nieciekawe rzeczy na skórze. To jedyna rzecz która pozostała mi z pielęgnacji cery tłustej. Natomiast ten z liści Manuka od ZIAJI stosowałam rano i w ciągu dnia. Świetnie sprawdzał się też jako utrwalacz lub odświeżacz makijażu w ciągu dnia.  Atomizer nie powala na kolana, ale i tak zużyłam go do końca. Podoba mi się zapach. Fajnie stawia na nogi podczas męczącego dnia ;-)




   Kolejna bogata kategoria to makijaż. Zrobiłam przegląd pomadek i wyszły mi takie okazy do wykończenia. Niektóre faktycznie sięgnęły dna, inne po prostu się skończyły ale wewnątrz jest jeszcze mnóstwo produktu do odzyskania. Przeniosłam go więc do małych słoiczków i dalej je używam.Jest ich bardzo malutko więc niedługo też pewnie mi się skończą.
A pisząc to mam na myśli takie pomadki jak:

KOBO Fashion Colour 104 English Rose
KOBO Fashion Colour 103 Mocha
YVES ROCHER 41 Orange Hibiscus
YVES ROCHER 11 Rose Alba
SEPHORA Maniac Mat 07
SEPHORA Maniac Mat 01
SEPHORA Maniac 17
JOKO - jakiś gratis, kolor nieokreślony
CATRICE Ultimate Shine 220 Mrs.Brightside

Największą ekstrawagancją w tej gromadce jest pomadką CATRICE o żywym, soczystym różowym, transparentnym odcieniu. Szczerze mówiąc nigdy nie sięgałam po tego typu kolory bo się ich bałam. Ale  to, że pomadka jest półtransparentna to ją obroniło. Odcień jest ciekawy i najlepsze jest w niej to, że inaczej wygląda na każdych ustach ;-) Bo widziałam taką samą pomadkę u innych dziewczyn i efekt zawsze był inny w zależności od naturalnego odcienia ust ;-)

Pomadk aOEPAROL tutaj wersja Sunny Day z filtrem UV to moja alternatywa podczas braku ideału Caudalie. Muszę przyznać, że poprawiła się jej jakość na plus. Już nie jest taka miękka i mogę ją nosić w kieszeni bez obaw że mi się rozpaćka ;-) Wcześniej było to nie możliwe, gdyż od razu się topiła, łamała i tylko mnie wkurzała. ;-)

Kolejne dwa produkty to dowód, że nie ma co robić zapasów jeśli chodzi o kolorówkę. CATRICE MadeToStay Inside Eye Highliter Pen nie miałam nawet okazji wypróbować. Kupiłam go w zeszłe wakacje na jakieś promocji i wrzuciłam do kuferka. Teraz gdy właśnie mógł mi się przydać okazało się, że jest kompletnie bezużyteczny. Wyschnięty i połamany trafia prosto do kosza ;-(
Natomiast AVON ExtraLasting Liquid Eyeliner Pen to bubel jakich mało. Zapowiadało się dobrze, nawet bardzo dobrze. Pierwsza kreska super, no to druga i tu już zaczynają się schody. A wszystko przez aplikator z gąbki, w zasadzie do jednorazowego użytku, chyba . Cień z powieki i inne kosmetyki, które były na powiece przed eyelinerem tak skutecznie zabrudziły aplikator i go zapchały, że nie da się go ponownie użyć. Pomimo, że słyszę że tusz jest w środku to nie mam go jak użyć. Skutecznie zraziło mnie to do eyelinerów w pisaku ;-( Pozostanę przy pędzlu i eyelinerze w żelu ;-)




   Do tej kategorii trafiły dwa kremy do rąk bez których teraz już nie wyobrażam sobie pielęgnacji rąk. Z uwagi na pracę, a mam kontrakt z różnymi zanieczyszczeniami, muszę często myć ręce. Często też korzystam z żeli antybakteryjnego, które zawierają alkohol i przesuszają ręce. CAUDALIE krem do rąk poleciła mi moja przyjaciółka i jestem jej za to bardzo wdzięczna. Świetna formuła, małe opakowanie mieści się w kieszeń, torbie, kopertówce, po prostu wszędzie. Jak wszystkie produkty tej firmy i ten jest oparty na składnikach pochodzących z winogron. Ten ma niesamowity zapach róży i grejpfruta, do tej pory z taki się nie spotkałam ;-) Zapach intensywny, ale tylko na pierwszy rzut oka, a wypadało by powiedzieć nosa ;-) Szybko się ulatnia, ale jeśli chodzi o kremy do rąk to akurat zaleta. Przyjemnie się go nakłada, ale w ciągu dnia nie przeszkadza nachalnym zapachem. Szybko się wchłania i nie pozostawia tłustego filmu na rękach. Dzięki temu ja nie zostawiam tłustych odcisków palców na wszystkim czego dotknę.;-)
Drugi krem to wersja DERMEDIC Linum Emolientowy krem mini, testowa wersja, 50g. Formuła bogata w NNKT pochodzących w tym wypadku z oleju lnianego oraz lanolina i alantoina, witamina E to składniki, który przydadzą się nie tylko skórze suchej i bardzo suchej, ale również, amoże nawet szczególnie ATOPIKOM. Jest to tzw. krem emolientowy, ale jak na tak bogatą konsystencję i skład, krem niesamowicie szybko się wchłania. Jest bardzo przyjemny w użyciu i również jak ten z CAUDALIE nie zostawia filmu na skórze. Teraz kończę jeszcze jeden krem do rąk, ale wrócę na pewno do tych dwóch. Muszę je mieć ;-)





   Próbek w tych miesiącach nie było zbyt wiele, dlatego też połączyłam je z maseczkami. Obie próbki pochodzą z Naturalnie z pudełka. W jednym z wpisów styczniowego pudełka pisałam o zachwycie nad maseczką GO Cranberry z żurawiną. Tu mamy próbkę GO Cranberry krem do twarzy. Tak jak pisałam moje wrażenia co do maseczki nie zmieniły się, ale krem nie wypadł najlepiej. Okazał się zbyt tłusty jak dla mnie. Od razu chciałam go wypróbować na noc. I tak zrobiłam. Niestety krem kiepsko się u mnie wchłaniał. Niestety do rana dalej utrzymywała się tłusta warstwa i świecąca skóra. Do tej pory nie zdarzało mi się to . Z ilością nie mogłam przesadzić, bo użyłam próbkę na dwa razy, więc nałożyłam na prawdę mała ilość, Nie wspomogłam się innym kremem, serum czy podobnym produktem, więc nie wiem co jest grane. ORIENTANA coraz bardziej zaczyna mnie interesować. Farba była super, a tym razem czas na  Naturalny Kremowy Peeling do Twarzy Papaja i żeń-szeń indyjski. Jednak jest mały problem. Ja wycofuje się stopniowo z peelingów mechanicznych do twarzy. Stopniowo kończę zapasy i będę tylko co jakiś czas wspomagać się szczoteczką elektryczną, a Pozostaną ze mną tylko peelingi enzymatyczne. Ten z Orientany ma drobinki i obłędny zapach. Jeśli ktoś miał okazję jeść dojrzałą papaję to wie o czym mówię. Nawet teraz na samą myśl cieknie mi ślinka ;-) Muszę poszukać coś z ORIENTANY innego, bo sam zapach to za mało by mnie skusić do zakupu. A pilingu do twarzy tego typu mi nie potrzeba. ;-(

   Na koniec maseczki ;-) Akcja reaktywacja stóp przed latem dobiega końca. Złuszczanie i odżywianie przyniosły efekty. L'BIOTICA Złuszczająca maska do stóp, to już mój podstawowy sposób na pozbycie się martwego naskórka. Zasada ta sama 1,5 godziny w skarpetkach. Pazurki zabezpieczone lakierem lub nawet zwykłą odżywką i wszystko gra. U mnie za każdym razem złuszczanie przebiega intensywnie po 3-4 dniach. Taka moja uroda, a raczej moich stóp ;-)
Z firmą MARION spotkałam się nie raz. Tym razem kupiłam MARION Eliksir ziołowy w saszetce. Cel stosowania: wzmocnienie, regeneracja, zmniejszenie wypadania włosów i ich przetłuszczania. Skład bardzo ciekawy nagietek, rumianek, łopian, rozmaryn, szałwia, arnika, nasturcja, olej z oliwek i z dzikiej róży. Pewnie bardziej wrażliwi nie sięgną po nią z uwagi na zawartość, i to bardzo różnorodną parabenów. Ale ja tak fanatycznie nie trzymam się tego. Obietnice, co do regeneracji i zmniejszenia przetłuszczania, to mogę zaliczyć tą próbę na plus. Po zastosowaniu dodatkowo czepka i ręcznika, efekt był bardziej zadowalający.
Pozostałych "zalet" nie potwierdzę, bo dwie aplikacje to trochę za mało by to faktycznie sprawdzić. Ale po użyciu eliksiru były bardzo fajne w dotyku, dobrze się układały, więc myślę o przedłużeniu z nim "współpracy" ;-)





   Kategoria włosy to tym razem tylko 3 produkty. Szampon oliwkowy z kwiatem pomarańczy ORGANIC SHOP to moje największe zaskoczenie i odkrycie. To pierwszy mój nabytek z serii naturalne z pudełka. Jak na szampon tego typu był bardzo wydajny. Gęsty i bardzo dobrze pieniący się, a przecież bez tej popularnej chemii. Jakiejś specjalnej regeneracji którą obiecał producent nie zauważyłam, ale za to włosy były miękkie i nawet dały się łatwo rozczesać bez odżywki. Więc to całkiem niezły efekt. Zapach trochę oliwny, ale do wytrzymania.

   Wróciłam też do ampułek do włosów regenerująco, wzmacniających z olejkiem argonowym firmy MARION. Tak jak wcześniej nie stosowałam jej w całości na włosy, bo wtedy zbyt je obciążała i przetłuszczała. Jednak ampułka na 3 razy to  ilość jaką moje włosy są w stanie zaakceptować.

W poprzednim naturalnym pudełku była też informacja o roślinnej farbie do włosów ORIENTANA BIO HENNA. Traf chciał, że właśnie wtedy wróciłam z zakupów z taką właśnie farbą do włosów. Mój odcień to GORZKA CZEKOLADA. W zestawie dostajemy czepek foliowym, rękawiczki i 100g mieszanki ziołowej w proszku. Porcja przeznaczona jest do włosów długich. Tylko nie sprecyzowano jak bardzo długich. Ja obecnie mam włosy trochę dłuższe niż do ramion. Ale jednocześnie odniosłam wrażenie, że tu porcja była zbyt duża jak na moje potrzeby. Pierwszy raz korzystałam z tego typu farby, więc nie chciałam eksperymentować i robić tego po swojemu. Trzymałam się literek z instrukcji ;-) Przez dwie godziny chodziłam z czymś na głowie co przypominało kupę...błota. Czepek i ręcznik dodatkowo miał całość utrzymać na miejscu i zapewnić ciepło dla lepszego efektu. Zabrałam się za to w piątkowy wieczór, gdyż potem według instrukcji nie należy przez 48 godzin stosować szamponu, odżywek ani środków do stylizacji. Wybrałam weekend kiedy wiedziałam, że mam czas tylko dla siebie, ewentualnie dla domu ;-) Bez gości, wyjazdów czy innych atrakcji. Myślałam, że włosy się przetłuszczą i nie będzie to wszystko dobrze wyglądać. Ale o dziwo tak świeżych włosów przez te trzy dni nie miałam jeszcze nigdy. Ostateczny kolor ma się ukształtować po tych kilku dniach. Z efektu końcowego jestem bardzo zadowolona. Moje siwe choć nieliczne włosy są ukryte. Kolor jest ciekawy, faktycznie czekoladowy. Raczej chłodny , bez tych zbędnych rudości, które przeważnie mają farby drogeryjne. Włosy są lśniące i dobrze się układają. Nie przesuszyły się, chociaż myślałam że ten efekt świeżości utrzyma się na dłużej a jednak nie. Teraz po pierwszym doświadczeniu z  tego typu farbą myślę, że spokojnie mogłam ją podzielić na pół. Wystarczyłaby wtedy na dwa razy. Jedyne co mi w niej nie pasuje to dość specyficzny "liściasty" zapach, który utrzymywał się jeszcze długo po zmyciu ziół. Orientana Bio Henna dostępna jest w 4 kolorach: Hebanowa Czerń, Karmelowy Brąz, Orzech Laskowy i Gorzka Czekolada. Dla wielbicieli czerwieni jest też Mahoniowa Czerwień oraz odżywka roślinna w mniejszej pojemności 50g. Może następnym razem kupię inny odcień, zobaczymy ;-)

I w ten sposób dotarliśmy do końca ;-) 
Macie jakieś swoje doświadczenia 
z powyższymi produktami ??? 
Podzielcie się swoją opinią na ich temat w komentarzach, zapraszam ;-)


Pozdrawiam
k.smazik ;-)

Najsłynniejsza szczotka do włosów - Tangle Teezer

Hej  !!!!     Dzisiejszym tematem rozważań....eee może nie tak poważnie ;-) Dzisiaj wezmę na tapetę hit wszech czasów (sądząc po il...