piątek, 28 lutego 2014

AVON eye shadow primer - baza do zadań specjalnych ;-)

   Cześć, ostatnio podczas aplikacji bazy na powieki z radością stwierdziłam, że widzę dno ;-)) Powiecie, że pewnie nie byłam zadowolona skoro tak piszę, ale nie. ;-) Jestem zadowolona i to bardzo. Po prostu jest to tak wydajny produkt, że myślałam iż to nigdy nie nastąpi, ale do rzeczy.
Będzie tu mowa o:

AVON eye shadow primer - baza pod cienie 
     
     Zacznijmy od ceny 21 zł to cena regularna w katalogu. Ja zakupiłam ją za mniej niż 10 zł korzystając z promocji, która wraca co parę katalogów, więc warto zaczekać. W takiej cenie otrzymujemy 3g produktu zapakowanego w szklany, dość głęboki słoiczek z plastikową nakrętką. Po moich kłopotach z opakowaniem bazy Smashbox tak zapakowana baza okazała się strzałem w dziesiątkę. Jednak ta euforia nie trwała wiecznie. Problemy rozpoczęły się, gdy paznokcie stały się dłuższe ;-), a i produktu zaczęło ubywać w słoiczku. Ręce upaprane, baza pod paznokciami, ohydne :-( O wiele lepiej moim zdaniem sprawdziło by się opakowanie duże, ale płaskie i płytkie. Jednak i tak w stosunku do moich innych baz, tą jestem wstanie skończyć do zera.


Wydajność tej bazy jest niesamowita. Za miesiąc będzie rok jak ją stosuję i dopiero teraz sięgnęłam jej dna. A chciałam zaznaczyć, że jest on u mnie codziennie w użyciu ;-)




 Konsystencja przypomina podkład w musie. Niewielka ilość naniesiona na powiekę bardzo łatwo daje się rozprowadzić na całej jej powierzchni, aż do brwi. Występuje ona w kolorze light baige, cielistym. bardzo dobrze stapia się z każdym odcieniem skóry, wiem to od koleżanek które mają ciemniejsza i jaśniejszą karnację od mojej i u nich ta baza tez się sprawdza. Z tego co wiem to jest jedyny dostępny kolor, innych AVON  w Polsce nie sprzedaje.



Po co nam taki kosmetyk???? A między innymi po to, aby makijaż wytrzymywał próbę czasu. Szczególnie osoby z tłustą cerą, taką jak moja, jeśli maja problem z trwałością makijażu oczu mogą pomóc sobie właśnie tego typu produktem. Jego wodoodporna formuła sprawia, że cienie, kredki i wszystko inne co nałożymy na oko pozostanie na swoim miejscu bez względu na wilgoś w powietrzu czy zmianę temperatury. Cienie nie zbierają w załamaniach powieki. Jej cielista barwa powoduje, że w ciągu kilku sekund cienie na powiekach, żyłki, zaczerwienienia i przebarwienia znikają, przestają być widoczne.
Dodatkowo daje ona matowe wykończenie, które np. u mnie utrzymuje się on ponad 8 godzin. Więc sami widzicie, że to bardzo długo.


Golden Rose Eyeshadow Pencil 315
Catrice Made To Stay 080
KOBO Professional Luminous Baked Colour 306
Sleek paleta Storm
Sleek paleta Storm

Po lewej cienie na powierzchni bez bazy, po prawej z bazą ;-)


Bazy pod cienie spełniają w makijażu również jedną ważną rolę. Stanowią swego rodzaju wzmocnienie intensywności koloru innych produktów. Szczególnie widać to moim zdaniem na cieniach matowych, które są wtedy bardziej wyraziste. Cienie wypiekane tak samo. Wszelkie drobinki i metaliczna poświata cieni jest od razu widoczna, nawet przy niewielkiej ilości nałożonego cienia. Ta konkretna baza świetnie sprawdza się z każdym rodzajem cieni. Wszystko co sobie można tylko wyobrazić lepiej się trzyma i wygląda na powiece z bazą. Cienie zwykłe, matowe, satynowe, metaliczne, brokatowe, pigmenty, te w kremie czy ołówku nabierają intensywniejszej barwy i trwałości.

Podsumowując, jestem bardzo, bardzo zadowolona z jej zakupu. Świadczy o tym fakt, że mam już kupione kolejne opakowanie. Nie zamierzam jej zmieniać, bo czy jest jakaś inna tak dobra baza w takiej niskiej cenie, niesądzę :-( Widzę w niej tylko same plusy, wszystkie obietnice producenta w 100 % są realizowane. Jedyne do czego mogłabym się przyczepić to ten słoiczek, który początkowo jest ok, ale z czasem gdy produktu ubywa, staje się coraz bardziej kłopotliwy. Ale z każdej sytuacji jest wyjście, z tej też jak widać opakowanie jest zużyte prawie do zera.

Ocena: 10/10 mój numer 1 w kosmetykach do makijażu ;-)))

Znacie tą bazę???? Stosowałyście ją ???Czy może macie innych ulubieńców ????


Pozdrawiam
k.smazik ;-)

czwartek, 27 lutego 2014

CATRICE Blush Brush - jak okiełznać róż ;-))

Dzień dobry ;-)
     Dzisiaj nie będzie o pączkach ;-) Dzisiaj będzie o pędzelku. Było o czyszczeniu i odkażania pędzli (tutaj), więc teraz czas na sposoby użytkowania. Pewnie tyle ile nas przeczyta ten post tyle będzie różnych zdań na temat przydatności pędzli. Ja na swoim przykładzie i ze swojego doświadczenia mogę powiedzieć, że nie jest to tak do końca zbędny gadżet. Oczywiście makijaż możemy nałożyć wszystkim czym chcemy. Począwszy od naszych palców, a skończywszy na wspomnianych pędzlach. Zależy to tylko i wyłącznie od naszej inwencji i umiejętności.

     Ten konkretny egzemplarz nabyłam trochę przypadkiem ;-)W zasadzie to wybrałam się po krwisto czerwony lakier tej firmy z najnowszej wtedy kolekcji "Thrilling Me Softly". Niestety w drogeriach w mojej okolicy coś nie gra do końca i limitowane serie albo w ogóle nie docierają, albo następuje to z dużym, nawet paro miesięcznym opóźnieniem.
Tym razem natrafiłam na serię "L'Afrique c'est chic". Oprócz lakierów, róży z bronzerami, metalicznych cieni i balsamów do ust znalazłam tam pędzel do różu jak głosił napis ;-)





     Pędzel ma bardzo gęste, zbite włoski, które mimo to są bardzo przyjemne i miłe w dotyku. Pędzel jest lekko zaokrąglony i jednocześnie spłaszczony.



Wygląda bardzo efektownie. Zwłaszcza wzór umieszczony w uchwycie bardzo rzuca się w oczy. Atrakcyjny gadżet można by rzec ;-) Mi osobiście też się podoba, ale głównie zwróciłam na niego uwagę ze względu an wielkość, która jest na tyle uniwersalna, że pozwala go nosić w kosmetyczne bez obawy odkształcenia włosów. Mimo swojej wielkości dobrze trzyma się w ręku i łatwo się nim manewruje.

     Jest na tyle dobrze wyprofilowany, że ma w zasadzie nieograniczone zastosowanie. nakładałam nim już praktycznie wszystko. Róż na kości policzkowe oraz rozświetlacze. Pudry i podkłady w kompakcie, szczególnie w okolicy oczu dla utrwalenia korektora. bardzo dobrze dopasowuje się do tego miejsca. Do bronzerów jest wręcz stworzony, bardzo łatwo i szybko modeluje się nim rysy twarzy. Nawet zdarzało mi się nakładać nim jasny bazowy cień na całą powiekę ;-)) Jak widzicie zastosowanie w zasadzie ma nie ograniczone.
Teraz wędruje ze mną w kosmetyczne i służy pomocą w poprawkach w ciągu dnia. W ogóle nie zauważyłam, aby tracił włoski, czego nie znoszę :-( więc i to w nim jest na plus. Mam go od września, więc to już parę miesięcy, niejedno mycie, a moje wrażenia z użytkowania wciąż pozostają bez zmian. Niestety nie pamiętam ceny, ale nie mogła być ona zbyt wygórowana, bo inaczej nigdy bym się na niego nie zdecydowała. Raczej nie kupuje pędzli w drogeriach, gdyż się już dwa razy nacięłam i były to tylko wyrzucone pieniądze. To był trzeci raz najbardziej udany. 
Ten pędzelek ma szansę stać się moim ulubionym i już zdeklasował ten z Sephory i Maestro, które posiadam. Ocena: 10/10 ;-)

A Wy macie jakieś pędzle Catrice? Co o nich sądzicie? Warte swojej ceny,
Czy może nie warto sobie nimi zawracać głowy?

Pozdrawiam
k.smazik ;-)

niedziela, 23 lutego 2014

Wyprzedaże, wyprzedaże ;-)))

Cześć Wszystkim ;-)
     W sklepach powoli pojawiają się kolekcje wiosenne. A ja korzystając z ostatnich wyprzedaży wpadłam do...księgarni ;-) Tak, nie będzie o ciuchach ani kosmetykach tylko o książkach. Już mocno są przebrane egzemplarze, jednak mnie udało się znaleźć dwie ciekawe pozycje: 


Pierwsza to 
"Poradnik stylu dla niej" Aleksandry Gietko-Ostrowskiej


Do tej książki robiłam podejście kilka razy w księgarniach internetowych. Jednak oprócz krótkiej noty od wydawcy, którą mogę znaleźć również na okładce książki nie było tam innych informacji o zawartości. Bardzo rzadko jeśli w ogóle zdarza się, że księgarnie internetowe zamieszczają fragmenty książek lub spisy treści. To często daje lepszy wartości książki niż informacje z okładki. Dlatego dalej jestem za wyższością księgarni stacjonarnych nad internetowymi. Teraz mogłam się o tym przekonać wręcz organoleptycznie, gdy znalazłam ten poradnik w empiku. Ku mojej radości objęty został dodatkowo 50% zniżką, jak widać na zdjęciu. Po informacjach z internetu spodziewałam się bardziej poradnika w stylu Trinny & Susannah czy Gok Wan'a. Ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu autorka podeszła do tematu o wiele szerzej. Poruszyła w zasadzie wszystkie kwestie, które również moim zdaniem składają się na styl. Więc widzę już teraz, że to będzie ciekawa i wartościowa lektura.

Drugą zakupioną książką jest 
"Odnaleziona córka" Mary Williams

Książka ta wyszła w serii wydawnictwa AMBER pod nazwą Moja Historia. Seria ta skupia autobiografie o niejednokrotnie tragicznych losach kobiet. W serii ukazała się m.in. "Sprzedana" Sophie Hayes, która była światowym bestsellerem 2012 i 2013. Historii Mary William nie znam, ale chętnie ją poznam. Nie są to książki jakoś przesadnie bogato wydane, ale za to bardzo treściwe, jeśli chodzi o historię w nich zawartą. Już nie mogę się doczekać lektury.


Jak widać na zdjęciu pierwszym nabyłam również drogą kupna zakładki. Ale dla mnie nietypowe bo metalowe. Mam niestety problem z zachowaniem choćby jednaj zakładki do książek, gdyż notorycznie i z premedytacją je gubię. ;-) Może w tym przypadku będzie inaczej. Ciekawa forma przykuła moją uwagę. Zwykły spinacz w ostateczności będzie mi musiał wystarczyć, jeśli zgubię i tą ;-)

Po przeczytaniu tych książek nie omieszkam się podzielić swoimi wrażeniami.

A Wy czytaliście którąś z tych książek? Jak Wam się one podobały? 
Warte przeczytania, czy strata czasu?

Pozdrawiam
Idę czytać
k.smazik;-)

sobota, 22 lutego 2014

16 Bielska Zadymka Jazzowa ;-))))

Cześć Wszystkim ;-)
     Dzisiaj będzie o moich wrażeniach z koncertu na żywo. W piątkowy wieczór wybrałyśmy się z przyjaciółką na koncert zespołu INCOGNITO, który odbył się w ramach LOTOS Jazz Festival 16 Bielska Zadymka Jazzowa w Bielsku-Białej. Piątek to już tradycyjnie "Okolice Jazzu".



Zespół z ponad 30 letnim stażem, bo założony w 1979 roku przez Paula "Blueya" Mannicka. Jest najsłynniejszym brytyjskim zespołem acid jazzowym. Zespół przez lata zmieniał skład, jednak  jego członkowie głównie pochodzili z Anglii lub stanów. 
Do bielska przyjechali w składzie:

Jean Paul Mannick "Bluey" - gitara/wokal
Matthew Cooper - klawisze
Vanessa Haynes - wokal
Anthony Momrelle - wokal
Katie Hector - wokal
Francesco Mendolia - perkusja
Joao Caetano - instrumenty perkusyjne
Franciszek Hylton - gitara basowa
Sidnney Gauld - trąbka
James Anderson - saksofon
Trevor Mirers - puzon

     W swojej muzyce łączą funk, jazz oraz soul. Taka mieszanka sprawdza się zawsze widząc radość na twarzach publiczności i patrząc jak podryguje do rytmu nie mogąc ustać w miejscu. Każdy z muzyków to wirtuoz wszechstronnie wykształcony. Widać było to szczególnie podczas kawałków, w których muzycy zamieniali się rolami i grali fenomenalnie na różnych instrumentach, jakby to była ich główna specjalność. Takiej muzyki nie sposób nie kochać, bo przemawia do wszystkich i wszędzie. Oglądałam fragmenty innych ich koncertów na YouTube z całego świata. Publiczność na całym świecie bawi się równie dobrze. "Always There" i "Night Over Egypt" to tylko dwa z licznych kawałków, które usłyszeliśmy.

 źródło YouTube

źródło YouTube 

Dzisiaj nogi bolą, w uszach dzwoni, ale w 100% było warto. Coś w tym jest, że muzyka jest uniwersalnym medium zrozumiałym i akceptowanym na każdej szerokości geograficznej, bez względu na różnice językowe, kolor skóry czy wyznanie.
Jeśli INCOGNITO zawita w Waszą okolicę to walcie śmiało do kas po bilety. Polecam, bo naprawdę warto. Teraz pozostaną mi wspomnienia i słuchanie płyt. To się nazywa miło spędzony wieczór. ;-)))))

Pozdrawiam
Miłego słuchania ;-)
k.smazik:-)

wtorek, 18 lutego 2014

Audrey, Audrey i jeszcze raz Audrey ;-)


     Plakaty, fotosy, broszki, apaszki, torebki, torby na zakupy, notesy, kalendarze itd.itd. Wszystko teraz ma twarz Audrey Hepburn ;-) Współczesna popkultura i wzornictwo czerpie garściami z wizerunku i dorobku filmowego tej wielkiej gwiazdy kina. 

Ja swego czasu dostałam w prezencie urodzinowym książkę wydaną pod szyldem BUCHMANN a noszącą tytuł:

"AUDREY Osobisty Album Audrey Hepburn" Suzanne Lander. 






    

 Jest to niezwykła książka. Forma wydania rzeczywiście przypomina prywatny album z czasem niedbale wklejonymi fotosami z filmów, ale również zdjęciami z życia prywatnego, poza planem.Szczególnie ucieszyły mnie zdjęcia z mojego ulubionego filmu z jej udziałem "jak ukraść milion dolarów", który rzadko wymieniany jest wśród jej filmowego dorobku. Szczególnie wzruszające są jej zdjęcia z dziećmi w Somalii do której udała się jako ambasadorka dobrej woli UNICEF. Każda fotografia jest opatrzona krótkim, paro zdaniowym komentarzem Audrey lub hollywoodzkich gwiazd, z którymi spotkała się na ścieżkach swojej kariery i w życiu prywatnym. Znajdziemy tu m.in. Ralph'a lauren'a, Hubert'a de Givenchy, Richard'a Dreyfuss'a, Gregory Peck'a, Billy Wilder'a, Shirley MacLaine, Cary Grant, James Coburn itd. itd.można wymieniać bez końca ;-)
Z resztą zobaczcie sami:




     Od wielu lat można zaobserwować niesłabnące naśladownictwo stylu aktorki. Minimalizm i oszczędność w makijażu, stroju czy dodatkach to jej znak rozpoznawczy. Subtelność i ponadczasowa elegancja w jednym. Książka spodoba się z pewnością wszystkim wielbicielką stylu aktorki, ale również fanom jej dorobku aktorskiego. Liczne ciekawostki z planów, komentarze reżyserów, z którymi współpracowała dodają całości smaczku ;-)

Jako podsumowanie pozwolę sobie zacytować wypowiedź Kvyn'a Aucoin'a, który najtrafniej moim zdaniem opisał jeden z portretów Hepburn w tym albumie. W zasadzie mogła by się ona znaleźć pod każdym z zawartych tu zdjęć ;-)))

"Audrey miała anielski charakter. 
Nigdy nie zachowywała się, 
jakby była lepsza od innych. 
Po prostu sama jej obecność, energia, rodzaj światła, który wypływał z jej wnętrza, przyćmiewały wszystko wokół. "
Kevyn Aucoin
Fragment z książki:
"AUDREY Osobisty Album Audrey Hepburn" Suzanne Lander

     Zachęcam gorąco do lektury. Dla jednych będzie to podsumowanie wiedzy, dla innych początek znajomości z tą niewątpliwie niesamowitą i jedyną w swoim rodzaju aktorką. Jeśli szukacie pomysłu na prezent dla miłośniczki Audrey lub po prostu wielbicielki kina to ta książka jest zawsze świetnym pomysłem ;-)))))

Miłego czytania
Pozdrawiam
k.smazik;-)

poniedziałek, 17 lutego 2014

Filmowy weekend - Roztańczony Buntownik ;-)

     Cześć wszystkim ;-) Minął kolejny weekend . Mam pewne zaległości jeśli chodzi o filmy, bo jeśli już oglądam cokolwiek to jest to olimpiada. ;-)))) Jednak między snowcrossem i łyżwiarstwem figurowym udało mi się obejrzeć " Roztańczonego Buntownika" stare ale jak to mówią jare ;-)


Oryginalny tytuł to Strictly ballroom. Film powstał w 1992 w Australii. Z tego co wiem to jest to pierwszy film wyreżyserowany przez Baza Lyhrmanna, późniejszego twórcy takich hitów jak "Moulin Rouge" czy "Australia". Za ten debiut otrzymał nawet nagrodę na festiwalu w Cannes dla młodego twórcy zagranicznego.

     Reżyser i scenarzysta w jednej osobie opowiada nam w obrazie historię wielowątkową. Z jednej strony mamy historie tancerza Scotta Hastingsa (Paul Mercurio) marzyciela, buntownika, walczącego z ograniczającymi go zasadami tańca towarzyskiego. A z drugiej szarą niepozorna Fran (Tara Morice). Coś pomiędzy brzydkim kaczątkiem a kopciuszkiem. Popychana przez wszystkich, traktowana jak służąca, sprzątaczka, nie jest traktowana poważnie przez właścicieli szkoły tańca do której uczęszcza. Oboje marzą o realizowaniu siebie i swoich planów tanecznych. Dla jednego jest to tytuł mistrzowski i przeforsowanie własnego stylu tańca, dla drugiego po prostu robić to co się kocha i nie być już więcej popychadłem. Dzieli ich niemal wszystko, pochodzą z dwóch różnych światów, ale łączy ich miłość do tańca i do wolności. Jak się potoczy ich znajomość musicie przekonać się sami.

     Niewątpliwym atutem filmu jest ścieżka dźwiękowa. Można w niej znaleźć takie przeboje jak "Time after time" w wykonaniu Cindy Louper,  Doris Day w niezapomnianym "Perhaps perhaps perhaps", czy finałowy utwór Johna Poula Younga "Love is in the air". Na pewno je znacie ;-) choć nie zdajecie sobie z tego sprawe.

źródło YouTube

źródło YouTube


     Film w bardzo przerysowany, karykaturalny sposób pokazuje środowisko tancerzy towarzyskich w Australii . Kiczowate makijaże, fryzury czy stroje od pierwszych minut filmu kłują w oczy. Wszystko zbyt kolorowe, zbyt obfite ;-) ale w tym szaleństwie jest metoda, od razu buźka nam się śmieje.Dobry humor gwarantowany ;-)

W tym filmie jest wszystko, humor, miłość, marzenia i walka o nie oraz przygoda. Jeśli szukacie niezobowiazujacej chwili wytchnie to z pewnością to jest dobry wybór. 

Morał płynący z filmu: 

"Żyć w strachu, to żyć połowicznie."


Miłego oglądania i dobrej zabawy.
Pozdrawiam 
k.smazik ;-)

niedziela, 16 lutego 2014

Denko STYCZEŃ 2014 - PIELĘGNACJA ;-)

Dzień dobry Wszystkim ;-))) To już ostatnia odsłona denka w tym miesiącu, uffff ;-) Więc nieprzedłużając i tak długaśnego postu z dużą ilością zdjęć przechodzę do bohaterów tego wpisu ;-) Miłego czytania ;-)



Zaczynamy od peelingu:



ZIAJA Sopot SPA +30 Peeling gommage wygładzający - w ramach walki z naczynkami próbuje odstawić peeling z drobinkami na rzecz, tych enzymatycznych. Jednak nie jestem na razie zadowolona z uzyskanego efektu. Z resztą bez dokładnego złuszczania szybko pojawili się niechciani "koledzy" trądzikowi :-( Dodatkowo zaczerwienienia, które miały się zmniejszać, nasiliły się. Więc co tu zrobić z resztą produktu??? Buzia się buntuje, ale stopy nie ;-) Wykorzystałam go przy pedicurze. Dodatkowo zmiękczył on zrogowaciały naskórek na pietach. Nawet mogę powiedzieć, że od czasu stosowania praktycznie zrezygnowałam ze ścinania naskórka, wystarczy mi obecnie tylko pumeks lub skała wulkaniczna do ścierania pięt. Trochę jest z tym zabawy, ale rezultat końcowy wart jest wysiłku. Myślałam nawet o bardziej inwazyjnych środkach chemicznych, ale okazały się one w tym momencie zbędne. Z pewnością wrócę do niego, ale już jako do peelingu do stóp ;-) Ocena: 8/10 ;-)


Jeśli już mam puste opakowanie to zdradzę Wam moją Tajną broń ;-))) 




PROPOLIS Etanolowy wyciąg z propolisu - mogę powiedzieć, że u mnie to już jest środy tradycyjny, przekazywany z pokolenia na pokolenie. Propolis ma bardzo szerokie zastosowanie. Ten w postaci roztworu spirytusowego z aplikatorem przeznaczony jest głównie na skórę. Przychodził mi niejeden raz z pomocą, gdy pojawiały się pryszcze lub inne niechciane zmiany. Gdy się zraniłam lub np. pękały mi kąciki ust. Aplikacja prosta jak drut: albo spryskujesz miejsce, które tego potrzebuje lub zamaczając w nim patyczek do czyszczenia uszu aplikuje roztwór bardziej dokładnie. Problem znika w przeciągu 2 dni, a co ważniejsze skóra goi się bez pozostawiania blizn. Kit pszczeli nigdy w 100% nie ma określonego składu, więc do tego rodzaju preparatów z dystansem powinni podchodzić alergicy, bo nie ma nigdy gwarancji czy nie zawiera on składnika na który są oni uczuleni. Więc można powiedzieć, że nie jest to produkt dla wszystkich. To kolejne opakowanie i nie ostatnie, bo nowe jest już w użyciu ;-))) Ocena: 10/10 Gdybym miała możliwość to było by 100/100 ;-)
 
Teraz już tylko produkty do buzi ;-)))




 AA ECO Krem pod oczy i na powieki Dzika Róża - jakoś tak to jest skonstruowane, że czasami to co się za pierwszym, za drugim razem sprawdzało wspaniale, za trzecim już nie jest takie skuteczne. Zalezienie najlepszego dla mnie kremu pod oczy zajęło mi dużo czasu. Prawie mi się udało, ale jak wiemy "Prawie robi dużą różnice". Jak już napomknęłam to już moje 3 opakowanie. Pierwsze i drugie wydawało mi się ok. Skóra wokół oczu bardzo polubiła się z olejem z dzikiej róży, witaminą C i gliceryną zawartymi w kremie. Była miękka i elastyczna. W ciągu dnia nie widać było oznak przesuszenia. Dokładny skład możecie zobaczyć na załączonym zdjęciu. ;-)
 

Było tak pięknie przez dwa opakowania. Niestety przy trzecim pojawiło się łzawienie z oczu. Kolejno eliminowałam wszystko co mogło powodować taką sytuację. Niestety dopiero po odstawieniu kremu AA łzawienie ustało. Może na razie dam mu spokój i wrócę po jakimś czasie. Krem jest bardzo gęsty, ale łatwo się go nakłada. Dozowanie również nie sprawia problemu i jest higieniczne, bo krem zapakowano nam w tubkę, z której możemy wydobyć go do ostatniej porcji. Miałam go ocenić 10/10, ale dam 8/10 bo nie wiem do końca co powoduje tą zmianę w stosowaniu. Czy to moja skóra już inaczej reaguje na ten krem, albo krem się zmienił. Obie odpowiedzi wydają się być prawdopodobne. Na razie bardziej jestem skłonna zainwestować w krem pod oczy Sylveco (o którym będzie później) niż w ten z AA, ale nie wykluczam, że kiedyś może do niego wrócę.


YVES ROCHER Hydra vegetal -  to koncentrat nawilżający. Lubię tego typu produkty, bo mają różne zastosowania. Można go użyć jako: bazę pod makijaż w niewielkiej ilości lub pod zwykły codzienny krem dla lepszego nawilżenia. Można go stosować jako mocne nawilżanie np. na noc w większej dawce. Ja znalazłam jeszcze jedno zastosowanie. Zawieszałam w nim mój korund, pisałam o nim tu. Wykonywałam delikatny masaż i pozostawiałam na skórze na kilka minut jak maseczkę a następnie zmywałam. Skórę była po takim zabiegu niesamowicie gładka i miła w dotyku. Zdecydowanie wyczuwalny film na skórze utrzymywał się przez pewien czas i nie wymagała ona dodatkowego aplikowania czegokolwiek. Jak to zwykle w produktach tej firmy tak i ten krem-żel nafaszerowany jest składnikami roślinnymi. Soki z klonu, niebieskiej agawy, aloesu, masło karite mają łagodzić i nawilżać naszą skórę. Cena jest dość wygórowana jak na tego typu produkt bo ok. 72 zł. Jednak jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się zapłacić pełnej ceny z produkty tej firmy. System rabatowania jest tak rozbudowany, że każdą rzecz na pewno uda nam się kupić o wiele taniej. Ocena: 10/10 zdecydowanie polecam, a sama zaczynam kolejne opakowanie ;-)))))


SYLVECO Lekki krem brzozowy - o tym kremie napisali już chyba wszyscy i wszystko. Tymczasem u mnie zagościł on dopiero teraz. Długo się nad nim zastanawiałam, aż w końcu postanowiłam zaryzykować. Skład jest naprawdę imponujący, tu odsyłam do załączonych zdjęć.



W zasadzie to ideał, można by rzec ;-) Ja jednak przyczepię się trochę do tego określenia "lekki krem przeznaczony do każdego rodzaju skóry". Zwłaszcza "lekki" mi tu nie pasuje. Ja bym go sklasyfikowała na pograniczu kremu lekkiego i tłustego, czyli jako krem półtłusty. Ja z moją mieszaną i tłustą cerą musiałam trochę opanować jego odpowiednie dozowanie. Przede wszystkim to faktycznie świetny krem odżywczo-nawilżający. Skóra po jego zastosowaniu zdecydowanie jest bardziej elastyczna, wygląda zdrowiej. jednocześnie u mnie kompletnie nie sprawdził się w roli kremu na dzień pod makijaż. Bardzo szybko skóra zaczynała się przetłuszczać, a makijaż ważyć się. Za to świetnie działał wieczorem po zmyciu "historii całego dnia", przynosił odczuwalną ulgę i łagodził skórę. Nałożony grubszą warstwą przez noc odżywiał skórę, rano była milutka w dotyku ;-) Podsumowując, podoba mi się, ale bez nadmiernego szału. Pewnie kiedyś do niego wrócę, ale jako do kremu na noc. Ocena:8/10 ;-)


SYLVECO Łagodny krem pod oczy - krem brzozowy okazał się nie tak rewelacyjna jak by się wydawało, że będzie. Za to krem pod oczy stał się moim "must have". Spójrzcie tylko na skład. Samo dobro i jak to może nie działać.



Zalecane jest stosowanie tego kremu na dwa sposoby: pierwszy jako zwykły krem nakładany cienką warstwą. Natomiast drugi: grubszą, w formie maski na powieki. Rewelacja ;-) Już mam go na liście "co kupić powtórnie", na razie skończę to co mam. Krem zważywszy na swoją jakość i efektywność jest tani, bo ok. 22zł to są w takim przypadku małe pieniądze za 30ml produktu. Skóra była cały dzień dobrze nawilżona. Nie kolidował z kosmetykami kolorowymi. Skóra nie przesuszała się nawet od cięższych korektorów. Cienie również utrzymywały się bardzo dobrze i przede wszystkim długo. Zobaczymy za jakiś czas czy kolejne opakowanie też będzie się tak samo sprawować i będę w takim samym zachwycie o nim pisać ;-). W tym momencie ocena jest najwyższa z możliwych. Ocena: 10/10 !!!!!!!!!!!!!!!!




A teraz trochę testerów:



BIODERMA Smoothing matrix cream - krem wygładzający zmarszczki. Jedyne moje spostrzeżenie to, że próbka miała zawierać 2 ml, jednak konsystencja tego kremu nie pozwoliła mi to stwierdzić, bo jego znikoma ilość wypłynęła z opakowania w takim tempie i zaraz było po niej. Będę się musiała rozejrzeć za opakowaniem pełnowymiarowym, bo próbka w tym przypadku to tylko strata czasu. Ocena:0/0 


CAUDALIE Intense Moisture Rescue Cream/ S.O.S. Morning Eye Rescue - to dzięki mojej Przyjaciółce ;-))) moje odkrycie. W prawdzie te próbki to zaledwie 3 i 1,5 ml, ale moja skóra bardzo pozytywnie na nie zareagowała. Krem pod oczy ma szansę zastąpić ten o którym pisałam wcześniej z AA. Skóra była bardzo dobrze nawilżona przez cały dzień. Nie odczuwałam jej ściągnięcia nawet po zastosowaniu nieco cięższych podkładów , z którymi mam styczność zwłaszcza teraz zimą. Co też bardzo ważne nie zauważyłam zbytniego przetłuszczania się skóry co przy mojej cerze mieszanej jest szczególnym utrapieniem. Oba kremy mają konsystencję trochę kremu, trochę żelu, może coś podobnego do emulsji, ciężko określić. Bardzo szybko się wchłaniają i tak jak już mówiłam dają prawie matowe, ale zdrowe wykończenie na skórze. Ocena na razie 8/10. Przymierzam się do zakupu pełnowymiarowych produktów więc z pewnością pojawi się ich pełna recenzja w przyszłości ;-)))


Good Skin Extene 10 Krem nawilżający - kolejny podarunek od Douglas'a. Kto czyta denka na moim blogu ten się już zorientował, że jestem przeciwna tego typu próbką. Chyba, że Pani ekspedientka odlewa produkt przy nas. Jeśli nie to nie mamy gwarancji jak długo już leży sobie w tym nie oryginalnym słoiczku i w jakich warunkach. Do tego brak kompletnie informacji o tym jak stosować, o składzie już nie wspomnę. Ale od czego mamy Wujka Google ;-))) Informację znalazłam tu . Krem według producenta po 4 tygodnia ma nas odmłodzić o 10 lat ;-)))) Śmiech na sali ;-))) Ja osobiście miałam problem z poradzeniem sobie z tak małą ilością, a co by było gdybym miała zużyć oryginalne 50ml :-( Aż strach się bać :-( Podstawowa myśl, krem jest ciężki i przeznaczony tylko i wyłącznie do cery suchej, z naciskiem na suuuuchheeeeejjjjj ;-) Osoby z cerą mieszaną lub tłustą mogą sobie go spokojnie darować. Bo jest on niemiłosiernie tłusty, a po drugie zawiera w sobie jakieś opalizujące, mieniące się składniki, tworzące wręcz opalizującą poświatę na skórze. Jakbym wpadła twarzą do rozświetlacza;-) Więc sumując te dwie cechy skóra świeci się niewyobrażalnie. Dodatkowy minus to zapach, dla mnie nie do przejścia, jak maści aptecznej. Producent opowiada takie bajki jakoby ten krem miałby być remedium na bolączki urodowe wszystkich kobiet. Zmarszczki, elastyczność, nawilżenie, przebarwienia mają być zredukowane lub usunięte. Skóra zabezpieczona przed działaniem Słońca odpowiednim filtrem itd. itd. Cuda na kiju ;-)))) Suma sumarum przy całej mojej niechęci do tego typu próbek, ciesze się, że na nią trafiłam, bo dzięki niej nigdy w życiu tego konkretnego kremu nie kupię ;-))))) Ocena: 0/10



ZIAJA MED Krem tonujący do twarzy cera normalna, naczynkowa SPF 50+ - do ochrony moich "pobudzonych" naczynek i nie tylko wybrałam produkt Ziaja. W zeszłym roku firma wprowadziła 3 typy kremów z wysoką ochroną SPF 50+ w swojej serii aptecznej MED. Moje próbki to akurat wersja do skóry naczynkowej. Zawiera pigment w odcieniu naturalnym, uniwersalnym ;-) W efekcie końcowym uzyskujemy takie samo działanie jak innych kremów tonujących lub osławionych kremów BB. Filtr 50+ ma nas chronić przed podrażnieniami skóry spowodowanymi promieniami UV. Ja stosuję go praktycznie codziennie. Niestety jest on dość tłusty i w moim przypadku już po tygodniu stosowania pojawili się już niechciani "goście".  Podkłady do makijażu również nie tolerowały takiego "towarzystwa". Całość się ważyła i spływała. Ale z wszystkiego jest jakieś wyjście. Krem Ziaja utworzył zgodny duet z podkładem w kompakcie Creme Puff Max Factor. Zastanawiam się więc, czy kupując wersję pełnowymiarową nie wybrać tego do cery trądzikowej, tłustej, matującej. Na razie jest pół na pół jeśli chodzi o zadowolenie ze stosowania ;-) Ocena: 5/10 ;-)
 

IWOSTIN CAPILLIN  Wzmacniający krem na naczynka - długi czas walczę już z trądzikiem, nawet nie pamiętam od jakiego momentu tą walkę zaczęłam. Tymczasem zupełnie nie zwracałam uwagi na zaczerwienienia, rumienie, które pojawiały się na policzkach i nosie. Postanowiłam połączyć obie kuracje: w dzień produkty zabezpieczającego skórę i chroniące przed trądzikiem, a na noc coś łagodzącego na naczynka. Na pierwszy ogień wybrałam krem wzmacniający firmy IWOSTIN. Na razie to próbki. Stosowałam je miejscowo przed dwa tygodnie, na tyle mi one wystarczyły. krem jest lekki, bardzo dobrze się wchłania. Nie pozostawi tłustego filmu na skórze. Wręcz powiedziałaby, że to taki trochę krem-żel. Ma całkowicie neutralny zapach, co mnie ucieszyło, bo dotychczas od kosmetyków tej firmy odstraszał mnie skutecznie właśnie zapach. Dla mnie nie do zniesienia, ale tym razem jest ok. Barwa kremu jest jasno zielona i powoduje lekkie rozjaśnienie cery i zmniejszenie widoczności zaczerwienień. Przy czym nie jest to tak intensywne działanie jak np. korektora. Myślę, że skuszę się na całe opakowanie i wtedy będę mogła powiedzieć coś więcej co do skuteczności, bo 2 tygodnie to stanowczo zbyt mało na wypowiadanie się w tej kwestii. Pierwsze wrażenie dobre. Raczej pozostanę przy tej wersji, choć jeszcze jest krem typowo na dzień, bo zawierający filtr UV. Ocena: 5/10 ;-)


No, i jak to mówił klasyk: "I to by było na tyle!" Denko styczniowe rozliczone ;-)))) Już półmetek lutego a torba rośnie, kolejne denko zapowiada się równie obfite ;-))) 

A Wy spotkałyście się z tego typu produktami ?? Jakie są Wasze wrażenia, jestem ciekawa ;-)

Pozdrawiam
k.smazik ;-)

środa, 5 lutego 2014

Myśl dnia ;-)


"Kobiety dzielą się na dwie kategorie. Na roztrzepane, 
które zawsze gubią rękawiczki, 
i na uważne, 
które zawsze jedną przynoszą 
do domu. "

Marlena Dietrich

wtorek, 4 lutego 2014

Denko STYCZEŃ 2014 - WŁOSY ;-)

To już przed ostatnie denko styczniowe ;-) Tym razem WŁOSY, WŁOSY, WŁOSY ;-)) Nie ma tego za dużo, bo również jak to było przy kosmetykach do ciała mam kilka produktów w użyciu naraz ;-)) i trochę minie zanim się skończą ;-)) Ale wracając do tematu mamy tu dwóch osobników: rozczarowanie i odkrycie ;-) Miłego czytania ;-)


Pierwsza będzie porażka:




WELLA Wellaflex Lakier do włosów - moja wersja jest dodatkowo nawilżająca ;-) ciekawe;-) Ten produkt to jeszcze jeden dowód na to, że nie powinno się majstrować przy dobrych i sprawdzonych recepturach. Nowa wersja lakierów Wellaflex to dla mnie nieporozumienie. Miałam już pożyczony ten do włosów cienkich i zwiększający objętość. Kiedyś stosowałam te lakiery i byłam z nich zadowolona, więc chciałam do nich wrócić. Zdecydowałam się na zakup wersji nawilżającej. We wszystkich tych trzech przypadkach (mój lakier i te pożyczone;-)) włosy były nieprzyjemnie lepkie i  bardzo sztywne. Mogłam zapomnieć o przeczesywaniu włosów palcami w ciągu dnia, bo zaraz się zlepiały. Przy czym zaznaczam, żeby nie było nie domówień, nakładam tylko niewielką ilość lakieru i to w ostateczności, bo nie znoszę przysłowiowego "hełmu" na głowie, a i moja skóra niezbyt dobrze znosi produkty do stylizacji. Dodatkowo zauważyłam, że coś jest nie tak z konsystencją lub lepkością produktu i to we wszystkich trzech przypadkach. Dozownik notorycznie zatykał się, po prostu zaklejał się jego wylot. Nie pomagało jego częste mycie w ciepłej wodzie. W pewnym momencie zatkał się na amen, więc w opakowaniu jest jeszcze 1/3 zawartości, ale i tak się nie mogę do niej dostać, więc idzie out. Przez dłuższy czas stosowałam lakiery do włosów firmy L'OREAL te zwykłe drogeryjne i te podobno profesjonalne ;-), a teraz na tym z WELLA bardzo się zawiodłam.  Never again!!!! Ocena: 0/10

Drugim produktem jest farba do włosów:



GARNIER OLIA 60 Jasny brąz - na temat tej farby chciałam napisać osobny post, bo uważam że na to zasługuje. Tą farbą jestem bardzo mile zaskoczona, jeśli chodzi o samo farbowanie i o stan włosów po fakcie. Więcej informacji znajdziecie tutaj, jak tylko skończę go pisać. Ocena:6/10 a może 10/10 to się okaże.

Niedługo ukaże się ostatnia część denka z całą pielęgnacją, która w poprzednim miesiącu zajęła większość miejsca w torbie z "denkiem" ;-) 


A Wy znacie lakiery z Welli ? Jak się u Was sprawdzają ????

Pozdrawiam
k.smazik ;-)


















poniedziałek, 3 lutego 2014

Denko STYCZEŃ - OCZYSZCZANIE ;-)

     Oczyszczanie to szerokie pojęcie. Może dotyczyć różnych preparatów, dlatego w tym poście znajdą się: pianki, żele, płyn micelarny, płyn dwufazowy, czyli wszystko co zapewnia naszej skórze i nie tylko jej odświeżenie i pozwala nam pozbyć się z niej zanieczyszczeń. Jest tego trochę więc zalecam wygodne siedzisko, kubek herbaty lub czegoś innego w dłoni i ... miłego czytania ;-)) Zaczynamy !


Na pierwszy ogień idzie:


YVES ROCHER Jardins Du Monde Żel pod prysznic z wyciągiem z ziaren kawy brazylijskiej - ten zapach uwielbiam, zwłaszcza w okresie jesienno-zimowym. Żeby było śmiesznie nie pije kawy, bo jej nie lubię. Ale zapach kawy uwielbiam ;-)) Takie już moje dziwactwo. W całej łazience pachnie świeżo zmieloną kawą, gdy go używam. Zapach jest niezwykle przyjemny, choć słodki. Konsystencja jest kremowa i gęsta. Opakowanie mieści w sobie 200ml. Co do jego właściwości to jakichś zaskakujących, czy specjalnych nie dostrzegłam. Wyciąg z ziaren kawy brazylijskiej ma działać pobudzająco. Nic jednak specjalnego w tym względzie nie odczuwałam i nie odnotowałam. Jeśli o mnie chodzi to nie mam wyszukanych wymagań co do tego kosmetyku. Ma on oczyszczać skórę i to robi, a przy tym nie wysusza jej nadmiernie i co jeszcze raz podkreślę bardzo przyjemnie się go używa. Że go lubię może świadczyć również fakt, że kolejne opakowanie stoi już zaczęte w łazience. Cena niezbyt wygórowana ok. 9zł, a z licznymi promocjami od firmy to jeszcze mniej. Ocena: 10/10


L'OREAL Demakijaż łagodny płyn do oczu i ust - tutaj nie będę się rozpisywać na temat tego płynu, bo przygotowuje porównanie tego i dwóch innych płynów dwufazowych. Na razie mogę tylko powiedzieć, że szału nie było. A co bardziej lub mniej mi się w nim podobało znajdziecie już wkrótce tutaj. ;-)


LA ROCHE POSEY Physiological Foaming Water - tą miniaturkę dostałam swego czasu przy zakupie kremu tej firmy. Wcześniej nawet nie miałam jeszcze takiego produktu. Okazało się, że to świetna rzecz do porannego odświeżania buzi. Pianka delikatnie oczyszcza skórę. Jak dla mnie trochę słabo radzi sobie z usuwaniem makijażu wieczorem, więc dlatego wylądowała w porannym zestawie. Przeznaczona jest do skóry wrażliwej. Mi zdarzało się nawet przemyć nią oczy z rozmachu i nie skończyło się to nawet małym podrażnieniem, więc mogę szczerze ją polecić. Skóra jest oczyszczona bez tego nieprzyjemnego ściągnięcia, gdy środek jest zbyt mocny i pozbawił naszą skórę ochronnej warstwy lipidowej. Na razie mam inne rzeczy, ale zapamiętam tą piankę na przyszłość, może do niej wrócę. Jest wydajna, bo to 50 ml opakowanie wystarczyło mi na cały miesiąc, więc całkiem dobry wynik. Ocena: 8/10


PAT & RUB Płyn micelarny - przy całym moim zapale do przestawienia się na środki naturalne, aby ulżyć mojej skórze, na razie dostaje za to po łapach. I w tym przypadku pudło. Skład bardzo przyjemny nie powiem. Zapach też choć ziołowy, a nawet powiedziałabym apteczny ;-) No, ale podstawowa rzecz, czy daje radę ??? No, nie daje rady i to jest klu mini recenzji;-(((. Moje wymagania co do płynu micelarnego wydają się być wygórowane, ale tak nie jest. Dla mnie ma on przede wszystkim oczyszczać, a tego niestety ten nie robi, a przynajmniej nie z siłą jakiej oczekuję. Mydlnica niestety to dla mnie za mało, aby dobrze oczyścić twarz i to z tego wszystkiego co na nią nakładam. Ale za to świetnie się sprawdził jako tonik ;-) lub płyn do zmywania makijażu z oczu. Cena jak na tego typu produkt jest zaporowa. System rabatów i bonusów w zestawach pozawala na jego zakup po zdecydowanie niższej cenie. Jednak szybkość zużycia już nie pozostawia złudzeń. Nie kupię powtórnie. Ocena: 2/10

Na koniec coś do oczyszczania, ale nie ciała tylko pędzli:


SEPHORA Professional Brush Shampoo - no cóż mogę rzec na ten oto temat? Dałam się przekonać Pani sprzedawczyni ;-) Produkt zupełnie zbędny. Bo równie dobrze można go zastąpić każdy inny płyn zmywający np.zwykły szampon, mydło do rąk czy płyn micelarny :-). Pozostanie mi po nim wspomnienie dość słabego działania i opakowanie jako przydatny dodatek. Sam szampon dobrze sprawował się jeśli chodzi o zmywanie cieni, różów lub pudrów. Niestety z podkładami radził sobie już dużo gorzej. Na pewno jeden punkt przyznaje za opakowanie, które zagospodaruje na coś innego i na pewno wykorzystam. Ocena: 1/10

To tyle. Skórę i pędzle mamy oczyszczoną ;-)) W kolejnej części zajmę się tematem włosów ;-)

Pozdrawiam
k.smazik ;-)
 

niedziela, 2 lutego 2014

Denko STYCZEŃ 2014 - MAKIJAŻ ;-))))

     Pod hasłem makijaż w tym miesiącu znajdziecie dwa korektory do wyboru ;-))) Jeden mega wydajny i to określenie w jego przypadku nie jest ani trochę przesadzone. Drugi natomiast to osławiony bywalec wszystkich blogów makijażowych, a moje odkrycie z "lekcji makijażu" ;-))) Miłego czytania ;-))



A oto pierwszy zawodnik :



KOBO PROFESSIONAL Modeling Illuminator - po mojemu korektor rozświetlający ;-) Moje dwa egzemplarze są w odcieniach 101 i 102. Myślałam, że to nigdy nie nastąpi, a jednak ! W końcu sięgnęłam dna w tym korektorze, w obu ;-) Te 9 ml wystarczyły mi na...o mamuśku, na ponad 2 lata ;-))) Zakupiłam wtedy oba dostępne odcienie. Ciemny odcień sprawdzał się świetnie latem, a jasny oczywiście zimą. W okresie przejściowym mieszałam oba w różnych proporcjach w zależności od tego jaki odcień był mi potrzebny.



Konsystencja kremowa. Po wyschnięciu dająca matowo-satynowe wykończenie, bardzo naturalne. Świetnie maskował przebarwienia i wszelkie inne zmiany na skórze, które tego wymagały. Pomimo, że były dość ciężkie to bardzo dobrze współdziałały z podkładami innych firm i o innych konsystencjach. Jaśniejszy dobrze sprawdzał się jako rozświetlacz, a raczej jako rozjaśniacz np. pod łukiem brwiowym lub na łuku kupidyna, czy pod oczami. Niewielka ilość wystarczyła aby zamaskować cienie pod oczami. Opakowanie i aplikator początkowo sprawdzało się dobrze, jednak w miarę ubywania produktu zaczynało przysparzać mi coraz więcej problemów. Dlatego zostało potraktowane piłką i po przełożeniu do słoiczków mogłam z nich korzystać przez kolejne miesiące ;-) Świetny produkt jeśli trafię na niego jeszcze raz to na pewno go kupię ;-) Ocena: 10/10

Drugi nasz dzisiejszy zawodnik to:



MAKE UP FOR EVER HD Concealer - mój był w odcieniu 315. Długo szukałam korektora, który wytrzymał by u mnie pod oczami i nie ważył się. Akurat to miejsce dość szybko się przetłuszcza, co powodowało rozpuszczanie się większości korektorów. Nie pomagało nawet wcześniejsze zastosowanie bazy. Ale trafiłam na MUFE, a raczej podczas lekcji makijażu w Sephorze Pani wizażystka widząc co dzieje się z już nałożonym korektorem wyjęła swoją tajną broń i ona się u mnie sprawdziła. MUFE wytrzymał na mojej skórze cały dzień. Więc go nabyłam ;-) Nie obeszło się bez dumania nad tym czy faktycznie jest mi on potrzebny, bo cena za tak małe opakowanie to dla mnie zbrodnia. Pojemność to zaledwie 1,5 ml. Próbki kremów mają przeważnie 2 ml :-( Początkowo stosowałam go na specjalne okazji "od wielkiego dzwonu". Później oraz częściej i ... już, koniec :-( Zaletą niewątpliwie było to, że on jest tak mocno kryjący. Kropla wielkości główki od szpilki była wstanie zakryć cienie pod okiem, a przynajmniej te moje ;-)Czy wrócę do niego...nie wiem. Cena skutecznie mnie odstrasza. W zasadzie to korektor KOBO sprawdzał się podobnie, a miałam go "wieki" i było go 6 razy więcej w opakowaniu. MUFE ma też trochę dziwny silikonowy aplikator, który nie zbyt był poręczny. Korektor i tak było trzeba rozcierać pędzelkiem lub wklepać palcami. Nie, raczej go już nie kupię :-( Ale ocenę ma wysoką, bo byłam zadowolona z uzyskanego efektu ;-) Ocena: 8/10

A Wy miałyście te korektory? 
Znacie może jakieś inne które sprawdzają się przy cerze tłustej ?

Pozdrawiam
k.smazik ;-)

Najsłynniejsza szczotka do włosów - Tangle Teezer

Hej  !!!!     Dzisiejszym tematem rozważań....eee może nie tak poważnie ;-) Dzisiaj wezmę na tapetę hit wszech czasów (sądząc po il...