niedziela, 10 kwietnia 2016

Denko MARZEC 2016 ;-)



Cześć ;-)

    Dzisiaj czas na opróżnienie torby do projektu DENKO ;-) W poprzednim tego typu wpisie mówiłam o pomyśle pisania raz na dwa miesiące. Jednak w marcu nazbierało tego tyle, że ani nie mam miejsca ani ochoty dłużej tego trzymać w domu. Jak widzicie jest tego trochę, więc bez owijania w bawełnę przechodzimy do sedna. 


     Na pierwszy ogień idzie pielęgnacja włosów. Kolejny raz sięgnęłam po farbęGRNIER OLIA  mój kolor to 4,15 Mrożona Czekolada. Wracam do niej co jakiś czas, gdy włosy osiągają już nieznośnie jasny kolor ;-) Wracam do niej, bo wiem jak zadziała na moich włosach. Oprócz tego nie posiada amoniaku więc nie ma problemu z zasmrodzoną łazienką ;-), a włosy też lepiej ją znoszą. Mój skalp też ją toleruje, więc czego chcieć więcej ;-) 

    Można np. chcieć żeby włosy mniej wypadały ;-) Kto by tego nie chciał. ;-) Dlatego w ostatnich miesiącach wprowadziłam ponownie szampon DERMENA . U mnie sprawdza się bo może nie mam aż tak dużego z tym problemu. Nawet przy ostatniej wizycie u fryzjera dostrzeżono znaczna poprawę i odrastanie nowych baby hair ;-)) Na razie efekt jest zadowalający, ale będę trzymać rękę na pulsie. Aby taki stan utrzymał się na dłuższy czas.
    Szampon przeciw wypadaniu włosów stosowałam naprzemiennie z szamponem TIMOTEI zwiększającym objętość. Powiedzmy ;-) Szampon ma oczyszczać włosy, a co do dodatkowych właściwości to jedni je dostrzegają, ja nie ;-)) Ale nic nie szkodzi bo nie o nie mi chodzi ;-))) 

    Tak samo mam z suchymi szamponami BATISTE. Przetestowałam ich już wiele i już wiem, że wystarczy mi ta wersja Medium & Brunette. Nie matowi, a przynajmniej nie tak bardzo. Nie skleja włosów, bo nie ma dodatkowych ulepszaczy które w tym produkcie są dla mnie zupełnie zbędne, ale do tego dochodziłam przez dłuższy czas ;-))) Więc jeśli prześledzić ostatnie denka to już ente opakowanie takiego szamponu. 
    Co pewien czas wracam również do maski HENNA WAX od Pilomaxu. Polecona kiedyś przez fryzjerkę maska tego typu to niezawodny sposób na zniszczone, umęczone codziennym suszeniem lub prostowaniem włosy. Najlepiej działa po nałożeniu dodatkowo czepka foliowego i ręcznika. Taka maska lubi ciepło, a raczej włosy lubią ciepło gdy ona jest na nich. Podobnie się ma z maseczką z olejkiem argonowym MARION. Taka saszetka to 2-3 aplikacje. Ale naprawdę bardzo dobrze się sprawdzała. Mogę nawet śmiało powiedzieć, że efekt porównywalny jest do maski Wax. ;-) Z tym tylko, że ja stosowałam ją zawsze z czepkiem i ręcznikiem. Wszystko się sprawdziło i pewnie kiedyś powróci do mojej pielęgnacji jeszcze;-))


    W dziale oczyszczanie znalazło się również kilka produktów. Od czasu lektury książki o koreańskiej pielęgnacji zdecydowanie zwiększyło się zużycie preparatów do pielęgnacji twarzy. Nie oznacza to, że wcześniej ich nie używałam, po prostu robiłam to w inny sposób. Ale po miesiącu trzymania się paru nowych zasad, więcej rzeczy ubyło niż przybyło. I tak mogę powiedzieć, że od ZIAJA Liście zielonej oliwki płyn dwufazowy zaczynałam cały proces oczyszczania. Mogę powiedzieć, e w moich makijażach skupiam się na oczach, więc logiczne jest zacząć od nich demakijaż. Płyn ten świetnie rozpuszcza każdy makijaż, zwykły lub wodoodporny. To opakowanie starczyło mi na dwa miesiące, jednak po wprowadzeniu zmian jego wydajność proporcjonalnie zmalała. Teraz kończę już kolejne opakowanie które pojawi się w denku kwietniowym ;-))) Nie powoduje u mnie podrażnień, uczuleń. Pustą butelkę już zagospodarowałam na olejki ;-))) 
    Po ożyciu olejku do demakijażu stosuje preparat żelowy, który pozwala mi się pozbyć resztek poprzednich preparatów, zwłaszcza olejku. Tym razem mamy tu BIODERMA Sebium. Ta seria skierowana jest typowo do cery trądzikowej. Raczej teraz stosuje preparaty nawilżające niż typowo przeciwtrądzikowe. Na początku skóra buntowała się, ale konsekwencja dała efekty. Teraz praktycznie nie stosuje już takich produktów i mam wrażenie że jest o wiele, wiele lepiej. Nie czuje tego nieznośnego ściągnięcia i w ciągu dnia skóra nie przetłuszcza się już tak bardzo. Wiem to wszystko zmienia się z wiekiem i zależy od stanu naszego organizmu, ale też od tego co i jak kładziemy na skórę. Czy zgodnie z jej potrzebami? ;-)) 

    Po dokładnym oczyszczeniu przychodzi moment tonizacji. I tu sprawdzały się u mnie dwa produkty. BIODERMA Sensibio H2O to płyn micelarny już tak omówiony, opisany na wszystkie możliwe sposoby i przez wszystkich, że ja już sobie to daruję. Ja nigdy nie stosowałam go jako stricte preparatu oczyszczającego tylko właśnie jako toniku. Często przy niedokładnym pierwszym oczyszczeniu dopiero na waciku z płynem mogłam dostrzec jak wiele zanieczyszczeń pozostało jeszcze na skórze. Często ratował mi tyłek jako środek do szybkich poprawek makijażu, zawsze niezawodny. 
Drugim "ananas" to oliwkowa woda  tonizująca z wit. C Liście Zielonej Oliwki ZIAJA. Miałam go i miała, i miałam. Pisałam już o nim tutaj. Przez ten czas trochę zmieniło się jego zastosowanie. Od wody stosowanej to utrwalenia bądź odświeżenia makijażu w ciągu dnia wróciłam do podstawowej funkcji czyli tonizacji. Zauważyłam że po użyciu jego w ciągu dnia zaczęła się szybciej przetłuszczać. Ale na to też znalazłam sposób, ale może o tym później. Tak oto udało mi się ją wykończyć. 

    Twarz może jest wymagająca, ale reszta już nie. Jeśli chodzi o żele pod prysznic mogę stosować wszystko i w każdej ilości. SANEX dermo sensitive już miałam nie raz. Nie mam się co tu rozpisywać, żel jak żel ma przede wszystkim oczyszczać i nie szkodzić ;-))Podobny stosunek mam do mydeł w płynie, żelu np.  ZIAJA Grapefruit z zieloną Miętą i każdego innego. Możemy tylko oczekiwać czystej skóry po ich zastosowaniu i może żeby zbytnio ich nie wysuszały. Ale to już  marzenie ściętej głowy, bo ilość chemii w nich zawarta praktycznie to wyklucza ;-)))


    W zestawie pielęgnacja znalazły się dwa moje odkrycia, które na pewno u mnie pozostaną na długi czas. Ale po kolei ;-) W ciągu dnia stosuje lekkie kremy, czasem żele, szybko się wchłaniają i współgrają z podkładami, lepiej się sprawdzają. Na wieczór za to nie oszczędzam na bogatej konsystencji kremów. Tłuste, półtłuste, obojętne jakie, ale mocno odżywcze. I po długim czasie takiej klasyfikacji mogę stwierdzić, że skóra to lubi ;-))) Jednym z takich wieczornych kremów był AA ECO krem przeciwzmarszczkowy z wyciągiem z dzikiem róży. Bogaty, tłusty treściwy. Zapach może niezbyt przyjemny dla mnie ostatecznie do wytrzymania. 

    Moje nieudane eksperymenty kosmetyczne czasem powodują jakieś podrażnienia lub zaczerwienienia. Wtedy skórę ratowałam  pantenolem a dokładniej LA ROCHE POSAY Cicaplast Baume B5. Dodatek miedzi, cynku i manganu dodatkowo łagodzi i działa antybakteryjnie. Szybko przynosiły ukojenie. W lecie sprawdzał się również po przedawkowaniu słońca.  
 
    O kosmetykach Tołpy czytałam  już parę razy i od pewnego czasu nosiłam się z zamiarem wypróbowania takowych. Korzystając z dość dużej promocji zakupiłam krem TOŁPA dermo face Rosacal łagodzący krem wzmacniający. Moja wersja jest lekka, ale powiem szczerze jeśli to jest lekkie to jak wygląda wersja bogata. Nie ma to jednak większego znaczenia bo krem z założenia chciałam na noc. Jestem z niego zadowolona chociaż miałam lepsze np. te z serii Pharmaceris. Ale na ten moment i na moje obecne potrzeby był w sam raz. Krem ma lekko żółty kolor, ale nie zauważalny jest na skórze po nałożeniu. Nie działa jako korektor więc nie ma się co na to nastawiać. Myślę że kiedyś do niego wrócę, całkiem fajnie się sprawdził.

    Czego nie mogę powiedzieć o kremie pod oczy Świat Natury SORAYA wersja Olej z róży. Zawiera też wiesiołek. Niestety nie polubił się z moimi oczami, a raczej one z nim. Łzawienie, zamglenie widzenia, katastrofa. "Temu misiu" mówię :Bye !!!!
    Za to ostatni Krem-maska do skóry wokół oczu z ceramidami 1,3,6 ZIAJA PRO to jest to. Ja stosuję jako krem na noc i zostawiam do rana. Działa tak dobrze, że praktycznie zrezygnowałam z nakładania kremu pod oczy w ciągu dnia. Teraz pojawiła się wersja w tubce. Myślę, że to  dobry pomysł. Ta wersja w słoiczku wystarczyła mi na bardzo długo. Ale z każdym otwarciem miałam wrażenie, że zmienia się konsystencja kremu. Teraz zachowa trwałość na dłuższy czas. ;-))) Zobaczymy jak nowe opakowanie sprawdzi się, już zaczęłam stosowanie. ;-))) 


    Czymś co coraz bardziej do mnie przemawia to maseczki. Te w płachtach zdecydowanie się u mnie sprawdzają. Ale od początku przed nałożeniem takiej maseczki staram się zrobić dokładny piling. Czasem sięgam po szczotkę elektryczne dla dokładniejszego masażu i oczyszczenia. Teraz właśnie przyszedł czas na wymianę i nową szczoteczkę. Po dłuższym czasie włoski robią się poszarpane na końcach i stają się twarde. To oznaka, że trzeba ją już zmienić ;-))) 

    Gdy już mamy tak przygotowana skórę możemy nakładać maski. Te na tkaninie to moje ulubione ;-)) L'biotica Maska Hilauronowa i MISSHA Kolagenowo-kawiorowa. Szczególnie po męczącym dniu maseczka i dobra książka ;-)) czego chcieć więcej żeby podładować baterie i się zrelaksować. Z L'biotici pochodzi również złuszczająca maska do stóp. To mój stały bywalec. Teraz to ostatni dzwonek na jej użycie. Gdy będziemy mieli lżejsze obuwie i bardziej otwarte, nie będzie się dało już tego pogodzić. No chyba, że chcemy wyglądać na stopach jak łuszcząca się jaszczurka. Co kto lubi ;-)
    Ostatnią z masek THE SECRET SOAP STORE Sauna Vita SPA maseczka do twarzy limonka z miętą to typowy produkt do stosowania w czasie kąpieli lub sauny. Wtedy działa najlepiej. Wymaga ciepła. Ma dość specyficzny zapach do którego trzeba się przyzwyczaić. 


    Do pielęgnacji posłużyły mi również testowane próbki. GEHWOL Peeling z masą perłową na dłużej pozwolił mi utrzymać efekt złuszczających skarpetek. To na prawdę mocny i gruboziarnisty piling. Dodatkowo jeśli macie chwilę czasu warto pozostawić go trochę dłużej aż do wchłonięcia i same drobinki spłukać. Skóra po takim zabiegu jest przyjemnie miękka. 

    KNEIPP płyn pielęgnacyjny pod prysznic już przewijał się tu nie raz. Jest tak hojnie rozdawany do zakupów w jednej z drogerii, że pewnie pojawi się jeszcze nie raz ;-))) 

    W lutowym Naturalnie z pudełka, o których pisałam tutaj znalazła się półkula Nagietkowa ;-) Świetna sprawa ;-) MINISTERSTWO DOBREGO MYDŁA  stało się nowym moim odkryciem .Półkula jest tak mocno naładowana olejkami i innymi dobrymi składnikami, że spokojnie mogłam ja podzielić na pół. Skóra po takiej kąpieli jest niesamowicie miękka i przyjemna w dotyku. Taki stan utrzymuje się nawet następnego dnia ;-) Karteczka z opisem ląduje w pudełku kupić ponownie ;-) !!!!! Trzeba obadać też temat pozostałych dobrodziejstw, które mają w swojej ofercie ;-)


    Ostatnio tak pokaźny zestaw wykończonych rzeczy do makijażu nigdy mi się nie zdarzył. Tym razem znalazło się tu kilka pomadek YVES ROCHER LUMINELLE Rouge Dragee No 62 i 67.oraz REVLON  Colorburst masełko kolor 047. Te pierwsze dwie to pomadki dobrze kryjące i nawilżające usta. Dają intensywny i soczysty kolor. Masełko o wiele bardziej odżywiało, ale za to nadawało delikatnie ustom kolor. Bardzo pielęgnujące. Tak samo mocno działał błyszczyk YVES ROCHER Couleurs nature mój w odcieniu 07 Noisette. Ten bardzo lepki błyszczyk działa cuda. Nawet z najmniejszych ust potrafił wyczarować cudowny efekt. Szkoda tylko że nie ma ich już w ofercie od pewnego czasu jest taki trend, że koniecznie trzeba wprowadzać coś nowego, bo podobno my konsumenci cały czas tego pragniemy. Otóż nie , przy najmniej nie wszyscy. Coś co się dobrze sprawdza nie koniecznie trzeba wycofywać. Można wprowadzić nowy kolor, zmieniać odcień, ale jak już grzebiemy we właściwościach to już nie jest dobre dla nikogo. Ja ostatnio przeglądałam swoim "zapasom" i stwierdziłam że tak jak kiedyś było tam dużo produktów tej frimy, tak teraz jest ona w odwrocie. No cóż taka kolej rzeczy ;-) Za to coraz więcej u mnie CAUDALIE. Ciągle jestem pod wrażeniem pomysłowości producentów. Pomadka ochronna Lip Conditioner CAUDALIE to już mój kolejny opakowanie i absolutny, obowiązkowy towarzysz w torebce. Mogę zapomnieć pomadki kolorowej, ale tej nie ;-)))) czy to uzależnienie ??? Chyba tak ;-) Na pewno tak ;-))
    W ostatnim czasie miałam też ochotę przetestować jakąś bazę pod cienie. Po moim nieudanym zakupie z MUR o którym pisałam tutaj. Postanowiłam najpierw wypróbować na stronie e-kobieca jest taka możliwość. Ja wybrałam bazę LUMENE Beauty base Eyeshadow Primer. I mogę już powiedzieć, że nawet po tej małej porcji jestem skłonna ją zamówić. Jest na pewno o wiele lepsza niż ta z MUR. 

     Podobnie jak z wycofywaniem pomadek z obiegu, to samo spotkało mnie jeśli chodzi o cień. ESSENCE  31 Shooting Star jest już niedostępna w sprzedaży. I jeśli przy pomadkach można się dziwić, że tak długo je miałam i używałam, to jeśli chodzi o  cienie jest to zupełnie normalne, że wystarczają mi na długi, długi czas. Gdy chcemy je ponownie zakupić okazuje się że to już koniec, nie ma takiego koloru, ani jemu podobnego. No cóż nie będę płakać bo nie ma nad czym. Fajnie się sprawdzał i jak cień codzienny i jako wieczorowy ;-)) Jeśli macie go gdzieś w domu w swoich kosmetyczkach, ale leży odłogiem. Dajcie mu szansę, na prawdę warto ;-)
    Jeśli chodzi o podkłady to mam dwa na wykończeniu i jakoś nie mogę ich skończyć. A to za sprawą kremów CC i BB które na jakiś czas zupełnie wyparły je z użycia. Udało mi się wykończyć jedynie MAYBELLINE Fit me ! kolor 120 Vanille. Dawał radę przykryć moje czerwone naczynka zimą. Chociaż w tym roku mróz był raczej mały, więc nie było to specjalnie trudne. Na tyle mi się spodobał, że na kolejnej promocji -40 % zakupiłam kolejne opakowanie. Na razie leży zaplombowane, nieotwierane. Ten podkład w  zasadzie najbardziej mi odpowiada jeśli chodzi o konsystencje, krycie i stosowanie. Niezwykle wygodny i można nim zrobić szybkie poprawki w ciągu dnia. Lekko matowi skórę dzięki dodatkowi pudru. 

    I wszystko było by ok gdybym nie natrafiła na DR.BRANDT CC mat. On skutecznie zastąpił krem do codziennej pielęgnacji, podkład i krem ochronny z filtrem słonecznym. Wysoka ochrona SPF 30 oraz co ważniejsze PA +++ ochrona UVA, która nie zawsze jest brana pod uwagę, a jest niezwykle ważna. Przy tak wysokiej ochronie zachowana jest nietłusta konsystencja, a wręcz matowe wykończenie ;-))) Jak na krem CC może się pochwalić dość mocnym kryciem co w zupełności przysłoniło moje naczynka na nosie i policzkach. Do tego lekka formuła nosiła się przez dzień bardzo dobrze bez konieczności dodatkowych poprawek ;-))) Same plusy. Jedynymi minusami jest niebotyczna cena, przynajmniej jak dla mnie, oraz raczej mała dostępność. Mogłabym go określić jako produkt widmo. Pojawia się i znika z oferty Sephory, bo tylko tam jest dostępny, a przynajmniej stacjonarnie, bo przez internet jeszcze parę aukcji może by się znalazło, ale z wyśrubowaną cena na maksa ;-) Przykro mi że się skończył ;-) Może kiedyś się jeszcze na niego zdecyduję, przy jakiejś MEGA przecenie ;-))) to najlepszy krem CC jaki miałam. Przebił tego z Max Factora o całe lata świetlne ;-)

    Pozostałe dwa elementy makijażowego denka już są bardziej osiągalne, i pod względem ceny i możliwości zakupu. Mowa tu o gąbce REAL TECHNICS. Jak widzicie moja "trochę" jest w mizernym stanie. No dobra rozpadła się. Od początku miałam wrażenie, że jest coś z nią nie tak. Podczas ściskania czułam, że ona od środka się rozdziela, jakby się składała z dwóch części. W końcu rozpadła się na właśnie takie dwa kawałki. Ale to nie oznacza, że nie byłam z niej zadowolona. Nie o nie ;-) Byłam bardzo zadowolona ;-) Do tego stopnia że mam już następną w użyciu. I ośmielę się twierdzić, że jest ona lepsza niż Beauty Blender. Jest twardsza i ma specyficzny kształt,który mi osobiście najbardziej odpowiada. Podkład aplikuje się bardzo szybko, równomiernie co nie jest takie oczywiste jeśli chodzi o pędzel. I mam wrażenie że się łatwiej ją czyści niż BB. O cenie już nie muszę wspominać, że jest lepsza. W tej chwili można nawet kupić w internecie za 1/3 ceny BB. Więc ma same korzyści ;-)
 
Na sam koniec makijażowego denka zostawiłam tusz BOURJOIS Twist up the volume. Moja wersja była wodoodporna ;-) Tusz jak  tusz, nie kruszy się, faktycznie wodoodporny, ma mocno czarny kolor. Ale sedno tkwi w szczoteczce.  Ta mechanicznie regulowana zalotka daje bardzo ciekawy efekt. To co uzyskacie zależy wyłącznie tylko od was i waszej inwencji. Wersja standardowa, najdłuższa daje nam efekt wydłużonych i podkręconych rzęs. Bardzo dobrze też je rozdziela. Jestem nią w stanie uzyskać wizualny efekt sztucznych rzęs bez dokolejania. Mam długie rzęsy i często szczoteczki sklejają je przez co stają się bardziej rzadkie. Tutaj tego nie zaobserwowałam. Natomiast jeśli przekręcimy nakrętkę i nieco zmniejszymy długość zalotki to będzie ona działała bardziej pogrubiająco, zagęszczająco i nada im większą objętość. Nie wierzycie? Ja też nie wierzyłam ;-) A jednak to działa. Szczoteczkę zostawię sobie. Spróbuje ją z innymi tuszami. Okaże się czy to zasługa formuły tego tuszu, czy tylko aplikatora. Na razie mam inne maskary do wykończenie, więc nie będę robić zapasu, ale mam zamiar kupić kolejną może tym razem wersję zwykłą nie wodoodporną, to się jeszcze zobaczy ;-)



     Na koniec zostawiłam coś przyjemniejszego. Dalej poszukuje swojego zapachu. Przez jesień i jeszcze do niedawna zimę otulałam się swetrami pachnącymi piżmowo-kwiatowo-cytrusową kompozycją Parfum Divin de CAUDALIE. W skład tego zapachu wchodzą: grejpfrut, róża, różowy pieprz, wanilia, piżmo i cedr. Jest to zapach dość charakterystyczny. Albo do polubienia albo znienawidzenia. Pomimo że są tu i kwiaty i cytrusy dla mnie jest to zapach typowo zimowy ;-)) Nie wyobrażam sobie nosić go w lecie. Może być wtedy zbyt ciężki i przytłaczający. Dostałam go w prezencie urodzinowym jakiś czas temu, ale czy sama bym go kupiła. Zdecydowanie tak ;-)) i taki też mam plan ;-))

    Szukając tego jedynego zapachu kolejny raz sięgnęłam po tester tym razem GIORGIO ARMANI Acqua di Gio. Jestem bliska stwierdzenia, że to jest to ;-) mój zapach ;-))) Ciągnie mnie w stronę owocowo- kwiatowych zapachów, słodkich. Nutami głowy są piwonia, ananas, musk vodka, fiołek, brzoskwinia, liść bananowca i cytryna; nutami serca są lilia, frezja, jaśmin, hiacynt, ylang-ylang, konwalia, róża i calone; nutami bazy są drzewo sandałowe, ambra, piżmo, cedr i styraks.To dla mnie zapach na każdą porę dnia i roku. Więc można powiedzieć, że to mój zapach ;-))) Jestem bliska stwierdzenia, że to jest to !!! ;-)

    Do codziennego stosowania w te cieplejsze dni zużyłam kulkę REXONA Ultra Dry. Niby ma mieć moc 48 godzin. Niestety, albo stety nie było mi to nigdy dane sprawdzić. A to z prostej przyczyny. Szybki prysznic rano lub wieczorem skutecznie skracał jego przebywanie na skórze maksymalnie do 24 godzin. Podoba mi się jego kremowa konsystencja, która jednak może sprawiać problemy i zostawiać plamy na ubraniach jeśli przesadzi się z jego ilością. Generalnie jestem z niego zadowolona. Gdybym teraz miała kupić podobny produkt z pewnością byłaby to też Rexona, ale może o innym zapachu. ;-))

Oj dużo tego wyszło. Tym, którzy dotarli do końca tego posta GRATULUJĘ ;-))) W przyszłym miesiącu będzie mniejszy zestaw, bo z tego co widzę na pułce to jeszcze trochę sobie poużywam niektóre rzeczy.  

Mam nadzieję, że znaleźliście jakieś interesujące Was informacje. 
Jeśli macie pytania lub chcecie się podzielić swoimi wrażeniami piszcie w komentarzach ;-)



Pozdrawiam
k.smazik ;-)

poniedziałek, 4 kwietnia 2016

Naturalnie z pudełka - Marzec 2016 ;-)



Cześć ;-)
    Mamy w prawdzie już kwiecień, ale pomyślałam, że dobrze będzie pisać o pudełku nie od razu po jego przyjściu, ale po pewnym okresie czasu. Na przykład gdy już jakieś pojęcie  i opinię na temat zawartych w nim kosmetyków już sobie wyrobiłam. Dlatego pomimo, że parę dni temu w moje ręce dostarczono pudełko kwietniowe to będę mówić tutaj o wersji marcowej. 


    Coraz bardziej ten projekt mi się podoba. Poza tym, że mam możliwość poznania nowych firm, produktów. Coraz więcej dowiaduję się o składnikach, ich działaniu na skórę. Bardziej świadomie dobieram produkty do pielęgnacji i widzę tego efekty. A jeśli chodzi o dobór asortymentu w pudełku to znowu trafili w 10 ;-) To są rzeczy, które są u mnie na wykończeniu i w najbliższym czasie wybierałam się na poszukiwania zastępstwa. Teraz nie muszę i z przyjemnością wypróbuję coś nowego ;-)


    Balsam pod prysznic NATURE MOLA francuskiej firmy Laboratories BIOPHA to dla mnie jedyny słaby punkt tego pudełka, od niego może zacznę. Faktycznie ma bardzo kremową konsystencję, przyjemną w użyciu. Jednak najbardziej razi mnie w nim zapach, tak zachwalany przez producenta i ekipę tworzącą pudełka. Jest to czysty zapach migdałów. Przypominacie sobie olejek do ciasta migdałowy, no to właśnie to jest to. Mi on dodatkowo przypomina zapach kleju do papieru takiego jak kiedyś był, biały w tubce. Na szczęście mimo zapewnień ten zapach nie utrzymuje się na skórze zbyt długo, albo mój nos przyzwyczaja się do niego i później przestaje na niego zwracać uwagę. Też tak się może dziać ;-) Balsam faktycznie nawilża skórę. Nie czuję po nim suchości, ściągnięcia skóry tak jak to bywa po użyciu zwykłych żeli pod prysznic. Niestety nie jest to na tyle mocne nawilżenie abym mogła całkiem odstawić nawilżacze po prysznicu. Zobaczymy jak się zachowa podczas bardziej wymagającego testu. Wybieram się na serię wizyt na basenie, trzeba trochę poprawić kondycję ;-) Po takim godzinnym pływaniu skóra bardzo szybko się przesusza. Śmieszne nie??? Jesteś non stop w wodzie a ona się i tak przesusza. Taka niestety jest prawda. Ogólnie dałabym mu +4 ;-) Całkiem fajny jeśli przebrnę ten zapach.




    Za to kolejny gość skradł moje serce zaraz po otwarciu swoim pięknym zapachem. Nawet nie wiedziałam, że połączenie melona z ogórkiem może być tak przyjemne, ujmujące i orzeźwiające jednocześnie. A mowa tu o maśle do ciała MOKOSH Cosmetics.  Przyznaje się, że o jego istnieniu, jak i firmy nie miałam bladego pojęcia. Jest to jeden z nielicznych, nie raczej jedyny kosmetyk, który używam i który nie zawiera w ogóle wody. Ciężko mi było w to uwierzyć i kilka razy sprawdzałam skład. Ale tak, to prawda ;-) Za to są w nim same dobre rzeczy. Masło shea, olej ze słodkich migdałów, olej jojoba, olej z kiełków pszenicy, wosk pszczeli oraz witamina E. Skóra jest miękka, nawilżona, odżywiona. Do tego mam wrażenie, że stan ten utrzymuje się cały dzień, mimo zmycia skóry kolejny raz oraz zmiany otoczenia, temperatury, wilgotności powietrza, a co za tym idzie potrzeb skóry. Po kilku razach stosowania nie odczuwam w ciągu dnia konieczności dodatkowej aplikacji innych środków. Cena, z tego jakie mam tu informację, nie jest niska, ale już po miesiącu widzę, że opakowanie wystarczy mi na kolejny, jak nie więcej. Więc jest to całkiem niezła wydajność, bo do tej pory zużycie wizualnie w opakowaniu jest znikome. Bardzo ciekawy produkt. Jedno co mi się rzuciło w oczy, to to że ma on tylko rok trwałości bez otwarcia, ale to też świadczy o braku chemii przedłużającej jego żywot. Zdecydowanie jest to kolejny jego plus ;-)


    Maseczki to ostatnio moje "must have". O serii LUVOS już słyszałam. o dobroczynnych właściwościach lessu zawartego w ich produktach również. Ucieszyłam się, że będę je mogła wypróbować, bo jakoś nie zebrałam się nigdy do ich kupna. Olejek migdałowy znam i używam, więc bez obaw po nie sięgnę. Natomiast olejek z pestek brzoskwini to będzie nowość. O efektach tych testów pewnie wkrótce napiszę.


    Nowe dziecko firmy SULVECO  już zdążyło mi wpaść w oko. Raczej ciężko byłoby je pominąć, bo jest dostępne praktycznie wszędzie. Począwszy od drogerii internetowych a kończąc ma stacjonarnych. Bardzo się ucieszyłam z nawilżającego toniku-mgiełki do twarzy VIANEK, bo mój tonik od Ziaji z serii manuka już dochodzi do końca. Pierwsze użycia jednak nie okazały się udane. Atomizer butelki pozostawia wiele do życzenia. Szybko, więc przelałam go do zwykłego opakowania, a resztę do sprawdzonego atomizera. I teraz wszystko gra ;-) Muszę przyznać, że to całkiem dobry produkt. Jako tonik szybko przynosi skórze ulgę np. po mocnym pilingu. Jest obecnie stałym elementem mojego zestawu oczyszczającego skórę. Jako mgiełka też daje radę. Sama trochę przetłuszczała mi skórę w ciągu dnia, ale teraz łączę ją z tonikiem z manuki Ziaji w stosunku 1:1. Powiecie że to profanacja składu przez mieszanie go z chemią !!! Może i tak, ale taki duet u mnie  sprawdza się lepiej. Odświeża i nawilża w ciągu dnia. Utrwala mój makijaż i sprawia, że nie jest on sztuczny, pudrowy, a wygląda bardziej naturalnie. 


    Na koniec próbki. Tym razem aż trzy ;-) Za lawendą nie przepadam, więc może ją komuś podaruje. Krem pod oczy SYLVECO  już używałam, więc znam. Chyba nawet pisałam o nim w denku z zeszłego roku. Bardzo fajny krem. Notabene czapki z głów przed producentem, że w postaci próbek dostarcza również krem pod oczy. To bardzo, bardzo rzadkie, a jest to jeden z bardziej problematycznych kosmetyków. Warto go wcześniej wypróbować żeby się później nie rozczarować.
Z firmą COSMO NATUREL nie miałam jeszcze styczności. Z wielką ciekawością spróbuję tej odżywki. Zawarta w niej szałwia nie raz ratowała mnie przed nadmiernym przetłuszczaniem się włosów, a raczej skalpu. Choć były to inne produkty i inne firmy. 
Dodatkowo dostaliśmy dwa poradniki SYLVECO. Tak to są katalogi z całą serią produktów tej firmy. Ale zawierają też ciekawe porady na temat naturalnej pielęgnacji składników, których warto szukać w produktach. Ciekawa lektura.;-)

I kto dotrwał do końca ? Ręka w góę ;-)
Jak Wam się podoba takie zestawienie ????
Znacie te firmy i produkty?
 Co o nich myślicie???
Czekam na informacje w komentarzach ;-)


Pozdrawiam
k.smazik ;-)

sobota, 2 kwietnia 2016

SLEEK reorganizacja ;-)

Cześć ;-)


    Robiąc porządki przedświąteczne lub z każdego innego dobrego powodu często odkrywamy jak wiele rzeczy posiadamy. Leżą one bezużytecznie porastając kurzem, czkając na lepsze czasy. Próbując zorganizować przestrzeń wokół siebie musimy podejmować trudne decyzje o pozbyciu się niektórych rzeczy. Możemy ulec szałowi sprzątania i bez wyrzutów sumienia pozbyć się zbędnych przedmiotów. Jednak często odzywa się w nas wewnętrzny "chomik" i przekonuje, że może się to jeszcze przydać albo nie nadeszła jeszcze odpowiednia chwila dla niej i może jeszcze warto poczekać. Często taka chwila nigdy nie nadchodzi, a my brodzimy w rzeczach zbędnych po kolana. 
    Ja jestem na etapie organizowania się i uczenia trudnej sztuki nie gromadzenia w okół siebie przedmiotów rzekomo niezbędnych. Nie jest to takie proste gdy mieszka się w domu, bo mniejsze mieszkanie samo w sobie wymusza na nas bardziej praktyczne myślenie i ograniczenie przedmiotów do minimum. Po porządkach w mieszkaniu przyszedł czas na reorganizację moich kosmetyków. 


    Tym razem szczególnie w oczy rzuciły mi się paletki Sleek'a. Trochę się ich nazbierało. ;-) Wiecie jak to jest, każda kolejna wydaje się ta jedyna i niezbędna, bez której nie możesz się obejść. Potem okazuje się, że macie też takie inne podobne i o tej zapominacie ;-). Taka prawda.


Jak widzicie powyżej uzbierałam ich sześć :
  • Sleek i-Divine Au Naturel
  • Sleek i-Divine Ultra Mattes - Darks
  • Sleek i-Divine Sunset Palette
  • Sleek i-Divine Storm Palette
  • Sleek i-Divine Oh So Special Palette
  • Sleek i-Divine Vintage Romance
    Wszystkie piękne i wszystkie niezwykle potrzebne ;-) I tu słychać gromki śmiech ;-) To się leczy kobieto ;-) Tak, tak wiem to już pogranicze "nałogu kosmetycznego" ;-) Ale ogarniam to więc nie jest źle ;-)

    Palety Sleek kupowałam głównie z uwagi na cienie matowe. Nomen omen ostatnia zakupiona była Ultra Mattes z samymi matami. Producent długo dochodził do tego, że taka paleta jest nam potrzebna ;-). Znalezienie tego typu palety jeszcze rok temu było praktycznie niemożliwe, bo nie było takich w ofercie żadnej firmy.
Cienie zachowują bardzo dobrą, a nawet powiedziałabym wysoką jakość przy stosunkowo niskiej cenie. Paletę z cieniami takiej jakości za ok.39 zł trudno znaleźć. To prawda, trzeba się nauczyć z nimi obchodzić. Zwłaszcza z tymi zawierającymi drobinki, ale nie są one bardziej kłopotliwe niż podobne formuły innych producentów. Wszystkie bez wyjątku są świetnie napigmentowane, tzn że nawet niewielką ilością można uzyskać wyrazisty makijaż oczu. Nie blakną i nie zmieniają swojego odcienia podczas noszenia w ciągu dnia. Nałożone na bazę są praktycznie nie do zdarcia. 
Paletki skomponowane w ten sposób, że wykonasz nimi każdy makijaż. Od dziennego po bardziej wyrafinowany wieczorowy. Każda paleta zawiera 12 cieni. W przewadze są cienie opalizujące, brokatowe, perłowe, satynowe. Maty są w mniejszości, ale z tych 6 paletek uzbierało się ich całkiem sporo i w ciekawych odcieniach, które na pewno wykorzystam. 


    W mojej ulubionej drogerii internetowe e-kobieca pokazały się palety. Duże palety. Konkretnie chodziło o widoczną na zdjęciu MELKIOR Professional paleta magnetyczna na 24 cienie. Palete nie jest tania, bo ok. 63 zł. Nie jest to mało zważywszy na to z czego jest wykonana. Tektura, plastik to nie jest materiał wysokich lotów. Jednak inne palety np. Z-Palette potrafią kosztować o wiele więcej. A tańsze palety plastikowe są tańsze np. te z Inglota, ale są cięższe. Na wadze też mi zależało. ;-)


    Nic to! Zdecydowałam się i zamawiam. Z moich wyliczeń wyszło mi że powinnam w niej zmieścić ponad 60 sztuk cieni Sleek'a. Więc nie będzie źle, jeśli mi się to uda. Inne wersje tej palety to rozmiar na 12 sztuk i 6 sztuk cieni. Różnica ilościowa duża, a w cenie prawie żadna. Pozostałam przy największej. Jak zwykle przesyłka w ciągu dwóch dni dotarła do mnie ;-)

No i co teraz ?? Trzeba jakoś przenieść cenie do palety. Ale jak ???
Parę razy próbowałam coś podobnego z innymi cieniami, ale źle się to dla nich skończyło. Dlatego teraz sięgnęłam po niezawodny YouTube. Filmików instruktażowych jest kilka, ale mnie najbardziej spodobał się ten.

Do całego procesu użyłam:

  • prostownicy,
  • ręczników papierowych,
  • szydełka, może też być gruba igła, nożyczki, coś co pomoże mi wypchnąć cień z palety,
  • naklejki magnetyczne lub opcjonalnie farba magnetyczna,
  • mogą też być naklejki z metkownicy do podpisania nazwy cienia, ale mi to nie jest potrzebne,
  • otwarte okno, bo rozgrzewany plastik śmierdzi :-(
     Możemy działać !!! I tak po pierwsze rozgrzałam prostownice i włożyłam do niej część paletki owiniętą ręcznikiem papierowym. Ma to zabezpieczyć cienie i prostownicę przed zniszczeniem. Plastik po ogrzaniu mięknie i przy użyciu szydełka po prostu wypychamy cień od spodu z paletki. Gdy wypraska jest jeszcze lekko ciepła ręcznikiem papierowym ścieram klej, który łatwo daje się z niej zrolować.
Z tego filmu dowiedziałam się, że cienie Sleek'a nie przyczepiają się  do magnesu w jakiejkolwiek palecie. Dlatego teraz sięgamy po taśmę magnetyczną, Ja swoją kupiłam w internecie w postaci arkuszy samoprzylepnych, z już pociętymi paskami. Ja je tylko przycięłam do wielkości foremki. 
      I proszę, gotowe!!! Mamy całkiem fajną paletę.




     I co jak się podoba, bo mi bardzo ;-) W palecie zmieściłam 70 cieni, tak tak tyle !!! ;-) Co prawda dwa nie weszły, to byłby komplet. Ale bez straty, bo dwa które się nie zmieściły to czarny cień Noir. Powtarzał się on w kilku paletkach. Nie używam takiego koloru często, a robiąc same kreski nie byłabym wstanie go zużyć. Wylądował w koszu ;-)

     A po co to całe zamieszanie ??? Teraz mam przegląd kolorów jakie mam do dyspozycji. Od razu bez szukania po kolejnych pudełkach. Dodatkowo paletki Sleek mają specyficzne otwarcie które bardzo mnie irytowało i połamałam na nim już nie jeden paznokcie. Opakowanie jest całe czarne bez opisu na brzegu o podglądzie kolorów już nie wspomnę.

    Po dwóch tygodniach używania palety mogę powiedzieć, że częściej je wykorzystuje niż do tej pory. Mieszam z innymi cieniami gdzie nie mam takich odcieni i nie mam przede wszystkim cieni matowych ;-) Jestem też z nią bardziej mobilna. Zabieram po prostu te cienie które chce i przekładam do mniejszej palety. Nie muszę taszczyć ze sobą całej, chociaż nawet zapełniona jest dość lekka.
Ja widzę same plusy. Teraz mam wrażenie, że mniej się marnuje bo widzę co mam.



A Wy też macie jakieś swoje patenty 
na organizację kosmetyków ?
Chętnie poczytam jeśli podzielicie się 
tym w komentarzach.


Pozdrawiam
k.smazik ;-)


Najsłynniejsza szczotka do włosów - Tangle Teezer

Hej  !!!!     Dzisiejszym tematem rozważań....eee może nie tak poważnie ;-) Dzisiaj wezmę na tapetę hit wszech czasów (sądząc po il...