Mój tydzień z książką o Marilyn właśnie się zakończył ;-(
W zasadzie lektura trwała by krócej, gdybym tylko miała możliwość siąść i nie zwracając uwagi na nic i na nikogo, zatopić się w lekturze ;-) Jest bardzo wciągająca i bez trudu przeniosłam się do roku 1956 roku kiedy to 23-letni Colin Clark rozpoczyna swoją pierwszą pracę.
Książka przenosi nas do czasu gdy Marilyn przybywa do Anglii ze swoim dopiero co poślubionym mężem Arthurem Millerem. Ma tu wystąpić w filmie u boku wielkiego angielskiego aktora dramatycznego Laurenca Oliviera, który zapragnął wyreżyserować i po raz pierwszy wystąpić w filmie kinowym u boku wielkiej gwiazdy z Hollywood. "Książę i aktoreczka", bo tak ostatecznie zatytułowano film jest adaptacją sztuki Terence'a Rattigana. Miał on również być swego rodzaju sprawdzianem dla obojga, gdyż Marilyn po kolejnych rolach bała się zaszufladkowania i chciała być uważana za "poważną" aktorkę, natomiast Laurence najwybitniejszy szekspirowski aktor swojego pokolenia pragnął sławy na miarę gwiazd Hollywoodu.
Colin Clark miał to szczęście, że trafiła mu się możliwość uczestniczenia w pracach nad tym filmem na każdej płaszczyźnie jego powstawania. Jako trzeci asystent reżysera, czytaj "chłopiec na posyłki" miał dostęp do wszystkich. Od reżysera, obsadę, ekipę produkcji do służby i ochroniarzy gwiazd. Obserwujemy jego niewątpliwą fascynację Marilyn Monroe, ale również swego rodzaju przyjaźń jaką jej zaoferował. Przyznaje, że na tle reszty otoczenia aktorki jego zachowanie jest ewenementem. Co z tego wynikło możemy dowiedzieć się z kolejnych rozdziałów książki.
Koniec książki zbiegł się u mnie z obejrzeniem filmu, który nakręcono na jej podstawie. Jednak tu nastąpiło rozczarowanie. Powiecie, że mało który film może równać się z oryginałem książkowym. Może i racja ;-) Charakteryzacja to jeszcze nie wszystko. Przy całej sympatii dla Michelle Williams, to nie jest jej najlepsza rola. A już na pewno nie na miarę Oscara, chociaż nawet kapituła przyznająca te nagrody też jest omylna, jak pokazuje historia ;-) Brakowało tego czegoś, błysku w oku, niewymuszonego grymasu ust. Jej gra wydała mi się sztuczna, a nawet uśmiech wymuszony. Jest to moje subiektywne odczucie ;-)
Polecam książkę dla wszystkich fanów Marilyn, ale i każdej innej osoby bo jest ona warta przeczytania. Jest to było nie było kawałek historii kina ;-)
Pozdrawiam i miłej lektury
k.smazik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz